Blog
21 czerwca 2024
4-dniowy tydzień pracy – fantazja czy przyszłość?
Czy 4-dniowy tydzień pracy stanie się w najbliższych latach naszą rzeczywistością? Taki wariant analizuje na razie polski rząd.
Pierwszego dnia powstały światłość i ciemność oraz ziemia i niebo. Następnie od nieba oddzielono wody. W trzecim dniu pojawiły się już lądy, morza i roślinność, w czwartym zaś na niebie zaświeciły gwiazdy, Słońce i Księżyc. I gdyby w tę biblijną opowieść o początku świata wpleść zapis o 4-dniowym tygodniu pracy, to po naszej planecie nie stąpałaby nigdy żadna żywa istota. Chyba że pracę zaplanowaną na piąty i szósty dzień, związaną ze stworzeniem zwierząt i ludzi, Bóg zdołałby wykonać wcześniej.
To oczywiście żart, ale obrazuje toczącą się dziś realną dyskusję o tym, czy da się skrócić czas pracy bez poważnych konsekwencji dla jej efektów. Czy w kontekście postępującej automatyzacji i cyfryzacji 40-godzinny system to już przeżytek? Czy wobec nasilających się problemów ze zdrowiem psychicznym powinniśmy zmienić proporcje między pracą a odpoczynkiem? Czy jest to możliwe i opłacalne z punktu widzenia gospodarki? I czy jest to osiągalne dla nas samych, by w krótszym czasie robić więcej? Dziś podobne pytania wybrzmiewają znacznie głośniej niż kilka lub kilkanaście lat temu.
4-dniowy tydzień pracy – w Polsce do trzech razy sztuka?
W pierwszej połowie 2024 roku polski rząd zapowiedział prace nad skróceniem czasu pracy. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej poinformowało o analizowaniu dwóch możliwych wariantów: wprowadzenia 4-dniowego tygodnia pracy lub skrócenia tygodnia pracy do 35 godzin. Nowe przepisy miałyby zostać wdrożone do końca kadencji obecnego parlamentu, czyli najpóźniej do 2027 roku. Oczywiście na razie są to jedynie luźne deklaracje, niepoparte żadnymi zobowiązującymi terminami ani konkretnymi działaniami, bo trudno za takowe uznać zlecenie Centralnemu Instytutowi Ochrony Pracy analizy efektywności pracy pod kątem liczby godzin przepracowanych przez pracownika w tygodniu.
Do realizacji samej koncepcji droga jest jeszcze długa i wyboista. Tym bardziej, że 4-dniowy tydzień pracy nie jest w Polsce pomysłem nowym. Już w 2020 roku Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych postulowało zmniejszenie wymiaru czasu pracy z 40 do początkowo 38, a docelowo 35 godzin w tygodniu. Wówczas rząd uznał, że propozycja wymaga dokładnych analiz gospodarczych i właśnie na tym etapie postulat OPZZ ugrzązł. Dalszych kroków nie doczekał się także projekt ustawy zgłoszony do sejmu w 2022 roku przez Partię Razem i Klub Parlamentarny Lewicy. Zakładał on, aby czas pracy skrócić do 35 godzin tygodniowo, przy zachowaniu wynagrodzenia za 40 godzin pracy.
Dlaczego więc tym razem miałoby być inaczej? Przede wszystkim dlatego, że z propozycją zmian w Kodeksie pracy wychodzą nie przedstawiciele związków zawodowych czy członkowie sejmowej opozycji, lecz sami rządzący. Poza tym temat 4-dniowego lub 35-godzinnego tygodnia pracy nabrał dużego medialnego rozgłosu i wywołał żywiołowe reakcje zarówno wśród pracowników, jak i pracodawców. To, że w dyskusji wokół tego zagadnienia pojawia się tak wiele, często skrajnych opinii, najlepiej chyba świadczy o tym, że perspektywa zmian nie jest tak odległa jak w przypadku wcześniejszych prób modyfikacji systemu pracy.
Europa testuje, Polska się przepracowuje
Nadmierny pośpiech we wprowadzaniu nowych przepisów raczej nie jest wskazany, bo nie mamy do czynienia z sytuacją, że Polacy muszą gonić za krajami Zachodu. Na razie jedynym państwem w Europie, które zdecydowało się na 4-dniowy tydzień pracy, jest Belgia. Od dwóch lat tamtejsi obywatele mogą wybierać, czy chcą pracować cztery, czy też pięć dni w tygodniu. W pozostałych krajach Starego Kontynentu takich odgórnych regulacji nie ma, co nie oznacza, że nie są podejmowane próby zmniejszania czasowego wymiaru pracy. Na 12-miesięczny eksperyment dotyczący wprowadzenia 4-dniowego tygodnia pracy dla pracowników służby cywilnej zdecydowała się niedawno Szkocja. Coraz więcej firm przechodzi na podobny system także we Francji, w której od ponad 20 lat obowiązuje już 35-godzinny tydzień pracy. Natomiast hiszpański rząd w ostatnich latach specjalnymi dopłatami zachęcał do redukowania godzin pracy małe i średnie firmy.
Bardziej elastyczne podejście, jeśli chodzi o czas pracy, testują również Niemcy, gdzie ponad 70 procent ankietowanych przez instytut Forsa zadeklarowało, że chciałoby mieć możliwość pracowania tylko przez cztery dni w tygodniu. Taki wynik akurat nie jest zaskakujący, bo nasi zachodni sąsiedzi nie plasują się w ścisłej czołówce najbardziej pracowitych europejskich nacji. Według danych Eurostatu z 2022 roku Niemiec poświęca obowiązkom zawodowym przeciętnie 34,4 godziny tygodniowo (to i tak więcej niż np. Holender czy Austriak). Polak, dla porównania, blisko 40 godzin. To trzeci rezultat w Europie zaraz po Grekach i Rumunach. Pracujemy sporo, choć suche dane nie wyjaśniają, czy ten stan wynika z regulacji w Kodeksie pracy, czy z tego, że mamy tej pracy po prostu za dużo lub pracujemy zbyt wolno.
Im mniej czasu w pracy, tym lepiej?
Biorąc pod uwagę tak wysoki średni tygodniowy czas pracy, przejście na 35-godzinny lub 4-dniowy system wydaje się krokiem dość radykalnym. Nie dziwi więc duża ostrożność przy podejmowaniu tego typu decyzji i chęć przetestowania podobnych rozwiązań. Resort pracy wprost zapowiedział, że będzie obserwował firmy, które zdecydowały się na zmniejszenie godzin pracy swoich pracowników. A takich podmiotów na polskim rynku nie brakuje. Stopniowe przechodzenie na 4-dniowy tydzień pracy zapowiedziała w tym roku firma Herbapol. W pierwszym kwartale każdy jej pracownik miał do dyspozycji jeden wolny piątek w miesiącu. W drugim kwartale były to już dwa piątki, w trzecim będą trzy, a pod koniec roku Herbapol zacznie już funkcjonować w 32-godzinnym systemie pracy. Przy zachowaniu dotychczasowych pensji pracowników.
Na 4-dniowy tydzień pracy zdecydowały się również działające w Polsce firmy z sektora IT: Spadiora i Senuto. Z kolei na 6-godzinny dzień pracy (ale z zachowaniem 5-dniowego tygodnia) postawiły Tradedoubler i agencja strategiczno-kreatywna Kava, w której rozwiązanie wprowadzono w formie 6-miesięcznego testu. Po jego zakończeniu firma nie wróciła już do poprzedniej formuły. Argumentami za pozostawieniem 6-godzinnego dnia pracy były: większe zyski, większa liczba zrealizowanych projektów i brak nadgodzin wśród pracowników.
Wiele korzyści związanych z redukcją pracowniczych godzin odnotowała także nowozelandzka firma Perpetual Guardian, która jako jedna z pierwszych na świecie, w 2018 roku, wprowadziła na próbę 4-dniowy tydzień pracy. 240 pracowników tej organizacji przez dwa miesiące pracowało przez 32 godziny w tygodniu, pobierając wynagrodzenie jak za 40 godzin. Zauważono przez ten czas, że pracownicy chętniej przychodzili do pracy, nie spóźniali się ani nie wychodzili wcześniej. Wydajność firmy wzrosła o 20 procent, a ocena równowagi pomiędzy życiem prywatnym a pracą wśród pracowników – z 54 do 78 procent.
Jeszcze wcześniej, bo w 2017 roku, pilotażowe programy testujące 4-dniowy tydzień roboczy wprowadzono w Islandii. Grupę badawczą stanowił blisko 1 procent legalnie zatrudnionych pracowników. Osoby, które wzięły udział w eksperymencie, wyżej oceniły swoje samopoczucie, czuły się zdrowsze, doświadczały mniejszego poziomu stresu i rzadziej narzekały na wypalenie zawodowe. Podobne wnioski przyniósł eksperymentalny 4-dniowy tydzień pracy w japońskim Microsofcie w 2019 roku. Oprócz korzyści związanych ze zdrowiem i kondycją pracowników zauważono także korzystne zmiany ekonomiczne: zużycie energii elektrycznej spadło o 23 procent, a zużycie papieru do drukarek o 59 procent.
W 2022 roku organizacja non profit 4 Day Week Global przez sześć miesięcy badała ponad 30 firm z Europy, USA i Kanady, które zmniejszyły swoim pracownikom czas pracy do 32 godzin w tygodniu. W tym przypadku wnioski były podobne do tych z innych badań: lepsza wydajność pracowników, lepsze ich samopoczucie, mniejsze ryzyko stresu i wypalenie zawodowe, oszczędność energii i większa dbałość o środowisko (pracownicy rzadziej jeździli do biur).
4-dniowy tydzień nie dla każdego
W świetle tych wszystkich badań i eksperymentów należałoby uznać 4-dniowy tydzień pracy za rozwiązanie korzystne zarówno dla pracownika, jak i pracodawcy. Tyle tylko, że ten pomysł nie wszędzie da się zaimplementować. W branżach kreatywnych, w marketingu czy w IT zaplanowanie i przeprowadzenie redukcji pracowniczych godzin jest dużo łatwiejsze niż w wielkich zakładach produkcyjnych lub w firmach, które swoją działalność opierają na obsłudze klienta. Sklep lub market nie może przecież funkcjonować tylko cztery dni w tygodniu. Wprowadzenie w takich miejscach 4-dniowego tygodnia pracy wymaga zwiększenia rotacji pracowników. Większa rotacja to potrzeba większego zatrudnienia, a większe zatrudnienie oznacza większe koszty. Kilka lat temu 6-godzinny dzień pracy testowano w Szwecji. Pomimo wielu zauważalnych korzyści zrezygnowano z pomysłu właśnie z powodu znacznych kosztów.
Oprócz pytania „czy się da?” kluczowe jest także pytanie „jak to zrobić?”. Już teraz spora część pracowników i pracodawców wyraża obawy związane z potrzebą skondensowania pięciodniowej pracy w czterech dniach. To tak, jakbyśmy próbowali wcisnąć się w spodnie co najmniej o jeden rozmiar mniejsze od tych, które wkładamy na co dzień. Można to oczywiście zrobić, ale komfort związany z ich noszeniem będzie wątpliwy. Podobnie może być z naszym komfortem psychicznym. Większy nawał pracy może skutkować większym stresem, szybciej prowadzić do wypalenia zawodowego, obniżyć efektywność i doprowadzić do opóźnień czy nadgodzin. Chyba każdy z nas uwielbia długie weekendy. I każdy z nas zdaje sobie sprawę, jak trudno po takiej przerwie wrócić do pracy. W 4-dniowym systemie takie uczucie towarzyszyłoby nam co tydzień, co mogłoby spowodować spadek koncentracji i mobilizacji w pracy.
Im szybciej świat pędzi, tym pracujemy mniej
A może po prostu jest tak, że boimy się samej zmiany? Funkcjonujący w zdecydowanej większości firm 8-godzinny dzień pracy obowiązuje przecież od przeszło 100 lub 150 lat (w zależności od kraju i regionu świata). W tym czasie zdążyliśmy jako społeczeństwo eksplorować kosmos i okiełznać energię atomową. Nadal rozwijamy technologie i zaczynamy coraz mocniej wyręczać się sztuczną inteligencją. I wciąż pracujemy osiem godzin dziennie przez pięć dni w tygodniu. Być może dotarliśmy właśnie do momentu, w którym należałoby przedefiniować pojęcie pracy i dostosować je do otaczającej rzeczywistości oraz dostępnych możliwości, które systematycznie nam tę pracę ułatwiają i usprawniają.
W historii ludzkości system pracy ukształtował się późno. Przez większość stuleci nie obowiązywały żadne regulacje, normy, ograniczenia czy ulgi. Prowadziło to do wyzysku, niewolnictwa i szeroko pojętych nadużyć. Czy dla siebie, czy dla kogoś – pracowało się dużo i długo. W dawnych czasach, gdy znaczna część ludzi zajmowała się uprawą roli, rytm pracy wyznaczały pory roku. Pracowało się od świtu do zmierzchu, odpoczywało po zmroku. Latem rolnicy i rzemieślnicy pracowali więc dłużej, natomiast zimą – gdy szybciej nastawał zmrok – wolnego czasu było więcej. W praktyce oznaczało to często nawet 16-godzinny dzień roboczy.
Czas pracy nie zmniejszył się nawet z pojawieniem się pierwszych maszyn i rozwojem przemysłu. Wydawało się, że postęp technologiczny przysłuży się ludziom i sprawi, że będą oni pracować krócej i efektywniej. W erze wielkich fabryk i zakładów produkcyjnych nadal jednak dochodziło do regularnego wyzysku siły roboczej. Dopiero XIX-wieczna rewolucja przemysłowa wymusiła pierwsze od wielu wieków poważne zmiany, które poskutkowały stworzeniem podwalin prawa pracy i uregulowania kwestii czasu pracy.
Pionierem nowego porządku okazała się Wielka Brytania, w której przemysł rozwijał się z największą dynamiką. Nie od razu jednak ustalono 8-godzinny dzień pracy z dostępem pracowników do urlopów. Z dzisiejszego punktu widzenia początkowe zmiany można by wręcz uznać za kuriozalne. Przykładowo, regulacje z 1833 roku ograniczały pracę dzieci w wieku od 9 do 13 lat (!) do ośmiu godzin dziennie, a kobiet do dziesięciu godzin. Dopiero w połowie XIX wieku, i to poza Europą, bo w Australii i Nowej Zelandii, uregulowano prawnie czas pracy dla wszystkich do 8 godzin dziennie. Robotnicy z pozostałych części świata musieli jeszcze poczekać. Niektórzy nawet do początków kolejnego stulecia.
W Polsce 8-godzinny dzień pracy wprowadzono w 1918 roku. Warto jednak pamiętać, że przez kolejne dziesięciolecia, aż do lat 80., obowiązywał 48-godzinny tydzień roboczy. Pierwsze wolne soboty zaczęto wprowadzać dopiero w latach 70. Początkowo było ich sześć, a potem dwanaście w roku. W 1981 roku postulat wszystkich wolnych sobót był jednym z głównych postulatów strajkującej „Solidarności”. I była to dotąd ostatnia znacząca ingerencja w czas pracy w naszym kraju.
Skąd te osiem godzin?
Od ponad 40 lat pracujemy więc według tego samego schematu: 40 godzin w tygodniu i 8 w ciągu dnia. Dlaczego w ogóle osiem? Aby poznać odpowiedź na to pytanie, należy cofnąć się do 1810 roku. To wtedy walijski reformator i socjalista Robert Owen sformułował żądanie 10-godzinnego dnia pracy. Nie była to jedynie czysta teoria niepoparta doświadczeniem, gdyż Owen postulowany przez siebie system pracy wprowadził we własnej fabryce w New Lanark. Efekty były więcej niż zadowalające, dlatego Owen w 1817 roku poszedł krok dalej i nawoływał do ograniczenia czasu pracy do ośmiu godzin, powołując się na prostą arytmetykę: osiem godzin pracy, osiem godzin odpoczynku i osiem godzin snu. Pomysł walijskiego przedsiębiorcy błyskawicznie podchwyciły związki robotnicze i to nie tylko z Wysp Brytyjskich.
Od wprowadzenia w życie propozycji Roberta Owena minęło ponad 200 lat, a my wciąż ufamy XIX-wiecznym wyliczeniom, które często nijak się mają do XXI-wiecznych realiów. Zdarza się bowiem, że pracując więcej, jesteśmy wynagradzani jak za osiem godzin. Albo odwrotnie: poświęcamy na efektywną pracę godzinę lub dwie, ale oczekujemy pełnej, 8-godzinnej stawki. Tim Ferriss w książce The 4 Hour Workday [wyd. pol.: 4-godzinny tydzień pracy, 2011] obowiązujący powszechnie system pracy nazywa przeżytkiem. David Allen w Getting Things Done [wyd. pol.: Getting Things Done, czyli sztuka bezstresowej efektywności, 2015; 2023] pisze wręcz o marnotrawstwie. Z kolei psycholog ekonomii Tim Clapham na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” pisał dwa lata temu o tym, że norma pracy przez pięć dni w tygodniu osiem godzin dziennie „nie odpowiada obecnemu rozwojowi społeczeństwa”.
Z ośmiu godzin wykorzystujemy trzy i pół
Teoria to jedno, ale w tym wypadku praktyka wcale od niej nie odbiega. Badanie przeprowadzone na dwóch tysiącach pracowników biurowych w Wielkiej Brytanii pokazało, jak faktycznie „wykorzystujemy” osiem godzin w pracy. Ponad godzinę badani spędzali na czytaniu serwisów informacyjnych, ponad trzy kwadranse – na przeglądaniu mediów społecznościowych, 40 minut poświęcali na pracownicze plotki, ponad 20 – na poszukiwanie nowej pracy i na przerwy na papierosa, a oprócz tego po kilkanaście minut na esemesowanie, prywatne rozmowy przez telefon i jedzenie przekąsek. Po zliczeniu tych wszystkich „nadprogramowych” aktywności wyszło około czterech i pół godziny. Efektywny czas pracy wyniósł więc zaledwie trzy i pół godziny.
Wspomniane badanie zostało przeprowadzone kilka lat temu, dlatego można zakładać, że dysproporcje pomiędzy faktyczną a udawaną pracą jeszcze się powiększyły. A na pewno wzrósł czas poświęcany w pracy na social media. Przekaz jest jednak niezmienny: czasu przeznaczonego na wykonywanie obowiązków zawodowych nie wykorzystujemy w pełni. Głównie dlatego, że osiem godzin to odgórnie narzucony limit, a nie realny czas wyliczony na podstawie naszej aktywności w pracy. Raport „Harvard Business Review” ujawnił, że 96 procent pracowników potrzebuje elastyczności, by rzetelnie realizować powierzone im zadania. Tylko 40 procent respondentów przyznało, że pracodawca tę elastyczność im zapewnia.
Poczuć flow
Czy 4-dniowy lub 35-godzinny tydzień pracy mógłby nam taką elastyczność zagwarantować? Pewności nie ma, ale na pewno szanse na to byłyby większe niż przy obecnie obowiązującym wymiarze czasowym. Być może właśnie w zmniejszeniu czasu pracy tkwi sekret znalezienia flow. To termin stworzony w 1975 roku przez psychologa Mihaly’ego Csíkszentmihályiego na podstawie obserwacji artystów, którzy byli tak pochłonięci pracą, że ignorowali potrzeby jedzenia, picia czy snu lub po prostu ich nie odczuwali. Oczywiście nie należy oczekiwać od pracownika wyzbycia się podstawowych potrzeb, ale jest to z pewnością stan niezwykle pożądany i pomocny przy wykonywaniu zadań i obowiązków.
Do osiągnięcia flow potrzebne są m.in.: maksymalizacja koncentracji, poczucie łatwości zaangażowania w zadanie, łączenie działania i świadomości oraz silna kontrola nad wykonywanym zadaniem. Nie da się tego wszystkiego uzyskać, jeśli zadanie nie będzie istotne i angażujące. Co natomiast może sprzyjać odczuwaniu flow? Kultura korporacyjna, praca zdalna lub hybrydowa, równowaga między życiem zawodowym i prywatnym, a także właśnie racjonalne zarządzanie czasem pracownika.
Kto i czy na pewno chce pracować krócej?
Czy poprzez wprowadzenie 4-dniowego tygodnia pracy odczujemy flow, czy może wręcz przeciwnie – poczujemy się przytłoczeni obowiązkami i zadaniami, które trzeba będzie wykonać w jeszcze krótszym niż obecnie czasie? Zdania na temat rozważanych przez ministerstwo pracy wariantów wciąż są mocno podzielone. W tegorocznym badaniu przeprowadzonym przez IBRIS na zlecenie Radia Zet ponad 47 procent Polaków poparło pomysł skrócenia czasu pracy. Jednak prawie 40 procent wyraziło negatywne zdanie na ten temat. Wyniki badania zorganizowanego przez ClickMeeting również nie są jednoznaczne. 43 procent pytanych o to, czy 4-dniowy tydzień pracy zwiększy naszą produktywność, odpowiedziało twierdząco. 29 procent respondentów uznało natomiast, że nie wpłynie to na zmianę produktywności, a 19 procent uważało, że staniemy się nawet mniej efektywni w pracy.
Polski Instytut Ekonomiczny postanowił z kolei przyjrzeć się opiniom samych pracodawców. Badanie przeprowadzono na próbie 1500 przedsiębiorstw (1000 średnich oraz 500 dużych) działających w różnych sektorach. Ponad połowa respondentów przyznała, że przejście ich firmy na 4-dniowy tydzień pracy jest niemożliwe ze względu na specyfikę ich branży. Co trzecie badane przedsiębiorstwo nie planuje zmian w tym zakresie, chociaż uznaje je za możliwe do wdrożenia. Pełną gotowość do przejścia na 4-dniowy tydzień roboczy zgłosiła natomiast zaledwie co dwudziesta średnia i co dwunasta duża firma.
Nie jest więc tak, że pracownicy chcą pracować krócej, a pracodawcy zapatrują się na to negatywnie. Pełnej zgodności nie ma w żadnej z tych grup, a to tylko pokazuje, jak wiele jeszcze trzeba będzie podjąć wysiłków i dokonać obserwacji, zanim zburzymy lub choćby nadkruszymy ten pomnikowy 5-dniowy tydzień pracy.