Blog

Strona główna Blog Święta – coroczny test z pomagania

18 listopada 2024

Święta – coroczny test z pomagania

Artykuł

Szlachetny altruizm czy chłodna kalkulacja? Czym kierujemy się, gdy pomagamy innym? I dlaczego pomaganie jest tak istotne właśnie w święta?

Szlachetny altruizm czy chłodna kalkulacja? Czym kierujemy się, gdy pomagamy innym? I dlaczego pomaganie jest tak istotne właśnie w święta?

Każdego dnia na całym świecie średnio co 2 minuty i 17 sekund ktoś prosi drugą osobę o wsparcie. Drobne prośby dotyczące pomocy, np. w podawaniu przedmiotów, przygotowaniu posiłku czy przenoszeniu ciężkich rzeczy, realizujemy niemal od ręki. Spełniamy je siedem razy częściej, niż odmawiamy. Do takich wniosków doszli australijscy naukowcy pod nadzorem Nicka Enfielda, którzy w 2023 roku obserwowali codzienne życie ponad 350 osób – rodzin, przyjaciół, sąsiadów – z różnych krajów świata, m.in. z Ekwadoru, Laosu, USA, Ghany, Włoch czy Polski. I choć uczestnicy badań reprezentowali odmienne kultury i systemy wartości, to tendencja do udzielania pomocy we wszystkich grupach była na zbliżonym poziomie. Można byłoby więc pokusić się o stwierdzenie, że chęć pomagania mamy zapisaną w genach, wgraną automatycznie w nasz program operacyjny – niezależnie od tego, w którym miejscu świata żyjemy, jaki mamy kolor skóry i jakiego jesteśmy wyznania.

Wniosek ten byłby jednak zbyt pochopny, biorąc pod uwagę niewielką grupę ludzi objętych badaniem i fakt, że zespół Enfielda skupił się tylko na osobach będących ze sobą w bliskich relacjach. A przecież rodzinie czy przyjaciołom znacznie rzadziej odmawiamy pomocy i łatwiej nam wykazać się wobec nich nawet najdrobniejszym gestem dobrej woli. W stosunku do nieznajomych nie zawsze jesteśmy tak otwarci, życzliwi i skłonni do niesienia pomocy. To zaś, w jaki sposób reagujemy na potrzeby zupełnie obcych nam osób, pozwala określić różnice w zakresie motywacji i skłonności do udzielania pomocy. I z takiej perspektywy pomaganie nie jest już postawą uniwersalną i łatwo wytłumaczalną.

Co kraj, to obyczaj… pomagania

W krajach o kulturze indywidualistycznej, takich jak Stany Zjednoczone, pomoc ma często charakter formalny i instytucjonalny. Amerykanie chętnie angażują się w działania charytatywne i wolontariat, ale nierzadko czynią to głównie dla osobistych korzyści, takich jak rozwój kariery czy budowanie własnego wizerunku. W kulturach kolektywistycznych, do których zaliczyć można m.in. Japończyków, pomoc jest bardziej skoncentrowana na małych społecznościach i więzach rodzinnych lub sąsiedzkich. Wspieranie bliskich i wspólnot lokalnych postrzegane jest jako wyraz wdzięczności, a nawet obowiązek.

Niekiedy gotowość do pomagania motywowana jest religią. W hinduizmie funkcjonuje pojęcie „sewa” (bezinteresownej służby), które skłania wiernych do pomagania potrzebującym bez oczekiwania za to nagrody. W krajach Bliskiego Wschodu filantropia również jest silnie powiązana z wyznaniem. „Zakat”, czyli obowiązkowa jałmużna dla ubogich, jest jednym z filarów islamu. Istnieją również społeczności, takie jak mongolscy nomadzi czy Inuici z Arktyki, w których pomaganie jest po prostu podstawą przetrwania w ekstremalnie trudnych warunkach. Podobnie jak na Filipinach, gdzie w wyniku częstych kataklizmów naturalnych wykształciła się silna, społeczna kultura pomagania, zwłaszcza tym osobom, które cierpią na skutek niszczycielskiej siły żywiołów.

Uwaga: strefa wolna od pomagania

Kultura, religia, wychowanie i obowiązujące normy społeczne mogą zachęcać do pomagania, ale w niektórych przypadkach – wprost przeciwnie – udzielania i przyjmowania pomocy kategorycznie zabraniają. W pewnych grupach etnicznych Afryki Północnej czy Azji Południowej przyjmowanie pomocy jest interpretowane jako słabość lub dyshonor. W Indiach, w których istnieje przecież wspomniana bezinteresowna służba, system kastowy ogranicza pomaganie osobom z niższej warstwy społecznej. Złamanie tej etykiety jest równoznaczne z obrazą i naruszeniem ogólnie przyjętego ładu. W Korei Północnej przyjmowanie pomocy z zewnątrz jest z powodów politycznych wręcz zakazane. Mieszkańcy wyspy Sentinel Północny wszelkie akty pomocy humanitarnej traktują jako zagrożenie własnej niezależności i niebezpieczeństwo, na które mogą odpowiedzieć nawet agresją.

Na początku XXI wieku Robert Levine wraz z grupą badaczy sprawdzał, w jaki sposób mieszkańcy 23 dużych miast na świecie reagują na sytuacje, w których potrzebna jest pomoc. Uczestnicy eksperymentu celowo upuszczali na ulicy długopis, symulowali kontuzję nogi albo udawali osobę niedowidzącą, która chce przejść przez jezdnię. Uśredniając wyniki z wszystkich trzech sytuacji, największy odsetek osób, które wykazały zainteresowanie potrzebującymi, odnotowano w brazylijskim Rio de Janeiro i w San Jose w Kostaryce. W obu miastach przeszło 90% przechodniów podjęło próbę pomocy. W Nowym Jorku i Kuala Lumpur, które znalazły się na przeciwległym biegunie statystyk, swoje wsparcie pozorantom oferowało niewiele ponad 40% osób. Na wynik badania z pewnością miała wpływ kultura, ale dominującymi czynnikami w tym przypadku okazały się stopień anonimowości w dużych miastach, szybkie tempo życia i poziom stresu. 

Okoliczności mają znaczenie

Eksperyment Levine’a udowodnił, że pomaganie nie jest całkowicie determinowane kulturowo, lecz zależy od wielu różnych okoliczności. W badaniu Johna Darleya i Daniela Batsona studentów teologii podzielono na dwie grupy. Jedni mieli do przeczytania biblijną przypowieść o dobrym Samarytaninie, na podstawie której pisali później przemówienie. Drudzy pracowali na neutralnym tekście, który także miał posłużyć do przygotowania mowy. Następnie uczestnicy eksperymentu przechodzili do innego budynku, w którym mieli podzielić się swoimi przemyśleniami. W korytarzu napotykali półleżącego, jęczącego mężczyznę, który najwyraźniej potrzebował pomocy. Co ciekawe, studentów do udzielenia wsparcia wcale nie aktywizowało to, co przed chwilą przeczytali. W badaniu wprowadzono bowiem – jak się okazało – inną istotną zmienną: uczestnicy z obu grup mieli mało, średnio albo dużo czasu na dotarcie do sąsiedniego budynku. Im bardziej się spieszyli, tym rzadziej reagowali na mężczyznę w potrzebie. W tym przypadku więc czynnikiem decydującym o udzieleniu bądź nieudzieleniu pomocy okazał się pośpiech.

W innym eksperymencie, który Darley przeprowadził z Bibbem Latane, badani byli świadkami sytuacji, w której nieznajomy udzielał błędnej informacji osobie podróżującej metrem. Połowa biorących udział w doświadczeniu spontanicznie pomagała pasażerowi, prostując nieprawidłowe wskazówki. Odsetek skorych do pomocy spadał jednak drastycznie – do 16% – gdy w drugiej próbie uczestnicy badania widzieli wcześniej, jak ten sam błędnie instruowany pasażer był niemiły lub agresywny wobec innych podróżujących. Zdecydowanie rzadziej pomagano mu również wtedy, gdy badacze za pomocą charakteryzacji deformowali twarz pasażera. W pierwszej sytuacji koszty emocjonalnego zaangażowania pomagających były niewielkie. W drugiej i trzeciej – znacznie wyższe, co przełożyło się na zdecydowanie mniejszą liczbę reakcji.

Inwestowanie w pomaganie 

Jeśli mówimy o kosztach, to znaczy, że gdzieś na etapie podejmowania decyzji o udzieleniu pomocy dochodzi do pewnej kalkulacji. Jak to się ma do naszego myślenia o pomaganiu, które często utożsamiamy z wyższą, szlachetną, niemal romantyczną ideą? W opinii wielu naukowców, pomagając innym, chcemy jednocześnie pomóc sobie. Robert Cialdini wraz ze swoimi współpracownikami przeprowadził eksperyment, w którym uczestników wprowadzano w smutny, neutralny lub wesoły nastrój. Zanim poproszono ich o drobną pomoc, wszystkim badanym podawano tabletkę (w rzeczywistości placebo), która miała na 30 minut „zamrażać” ich samopoczucie. Nie miało to większego wpływu na „neutralnych” i „wesołych”, którzy bez oporów służyli pomocą, jednak wśród „smutnych” takiego entuzjazmu już nie zauważono. Spora część z nich wyszła z założenia, że skoro pomaganie nie poprawi („zablokowanego” przecież) nastroju, to nie opłaca im się podejmować żadnych działań. No to jak to jest z tym pomaganiem? Działamy spontanicznie i intuicyjnie czy jednak przeliczamy korzyści i straty? Dlaczego w ogóle pomagamy? By znaleźć odpowiedzi na te pytania, należałoby się cofnąć w czasie. I to aż do początków ludzkości.

W niewielkich gromadach, w jakich żyli pierwsi ludzie, pomaganie opierało się przede wszystkim na wzajemności. Ja pomogę tobie, ty pomożesz mnie. Myśliwy najczęściej dzielił się zdobyczą z całą grupą, by w ten sposób „utargować” sobie inne korzyści. A przy okazji zabezpieczał się na ewentualność, gdy jemu samemu polowanie się nie powiedzie i wróci z pustymi rękami. Wówczas mógł liczyć na to, że dostanie coś do jedzenia od innego myśliwego, któremu akurat się poszczęściło. Na tej podstawie w latach 70. XX wieku Robert Trivers stworzył teorię altruizmu wzajemnego zakładającego, że pomaganie innym jest korzystne dla pomagającego, o ile jest odwzajemnione. To odwzajemnienie nie musi być natychmiastowe. Może być odroczone w czasie, co sprawia, że pomaganie traktujemy jak pewnego rodzaju inwestycję lub lokatę na przyszłość. Wzajemność działa w obie strony, dlatego jeżeli ktoś wcześniej wykazał się pomocnym gestem wobec nas, to czujemy się zobowiązani, żeby odpłacić mu się tym samym. Dochodzi więc do pewnej niematerialnej transakcji.

Trzech kuzynów to mniej niż jeden brat, czyli genetyka pomagania

W ewolucjonistycznym podejściu do kwestii pomagania istotną rolę odgrywa również przekazywanie genów. William Hamilton stworzył teorię dostosowania łącznego, pod którą kryje się dość oczywista obserwacja – najczęściej i najchętniej pomagamy najbliższym. Przy czym duże znaczenie ma tu stopień pokrewieństwa. Załóżmy, że wskakujemy w ogień, aby z płonącego budynku wydostać rodzinę. W wyniku tej heroicznej postawy giniemy. Według Hamiltona osiągamy jednak tzw. zysk genetyczny. Ale tylko w sytuacji, jeśli we wnętrzu domu znajdowali się nasi rodzice, rodzeństwo albo dzieci. O zysku nie ma mowy, gdy poświęcając własne życie, ratujemy z płomieni kuzynów lub ciotki. Takie wartościowanie życia albo przeliczanie, ilu kuzynów wartych jest ratowania, wzbudza na pewno moralne wątpliwości, ale w pełni potwierdza teorię Hamiltona i schemat, jaki funkcjonuje wśród ludzi od milionów lat, polegający nie tylko na bezpośredniej (poprzez własną reprodukcję), ale i pośredniej (przez reprodukcję bliskich krewnych) propagacji własnych genów.

Gdzie w tej „genetyce pomagania” i w tych chłodno brzmiących wyliczeniach są emocje? Z ich pomocą również można wytłumaczyć założenia Hamiltona. Im bliższy krewny, tym więcej czasu z nim spędzamy i bardziej go lubimy. Odczuwamy z nim silniejszą więź i bliskość emocjonalną, nic więc dziwnego, że w pierwszej kolejności to właśnie tej osobie staramy się pomóc. W jednym z doświadczeń badani przyjmowali niewygodną dla siebie pozę. Im dłużej byli w stanie w niej wytrwać, tym więcej pieniędzy zarabiali. Gdy w trakcie eksperymentu dowiadywali się, że cała kwota przeznaczona będzie dla ich dalekich krewnych, szybko rezygnowali. Wytrzymywali o wiele dłużej, gdy wiedzieli, że pieniądze trafią do tych członków rodziny, z którymi mają regularny i bliski kontakt. Znamienne jest to, że najdłużej z niedogodnościami i fizycznym bólem walczyli wówczas, gdy pracowali wyłącznie na własny rachunek.

Pomaganie – sztuka w pięciu aktach

Chęć niesienia pomocy może więc wynikać z zasady wzajemności, może być determinowana więzami rodzinnymi, może się rodzić pod wpływem emocji i empatii, albo nawet z potrzeby bycia nagrodzonym i docenionym. Niezależnie od motywacji nasz mózg w momencie podejmowania decyzji o pomaganiu przechodzi przez kilka etapów przetwarzania informacji, które warunkują nasze zachowanie. Gdy przy wchodzeniu do klatki schodowej sąsiad poprosi nas o przytrzymanie drzwi albo gdy w pracy koleżanka zwróci się z prośbą o sprawdzenie jej raportu, proces decyzyjny w naszej głowie jest bardzo krótki i najczęściej kończy się automatycznym włączeniem zielonego światła do działania. Jednak im bardziej złożona i niejednoznaczna sytuacja, tym więcej danych do zweryfikowania pojawia się w naszym mózgu. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji kryzysowych, do których często nie jesteśmy przygotowani, a które czasami wymagają od nas ryzykowania zdrowia lub nawet życia. 

To, czy w takich okolicznościach podejmiemy interwencję, zależy od spełnienia aż pięciu warunków. Przy czym zaniechanie choćby jednego z nich sprawia, że pomocy ostatecznie nie udzielimy. Pierwszym etapem jest dostrzeżenie w ogóle sytuacji, np. leżącego na ulicy mężczyzny. Na drugim etapie musimy już podjąć decyzję, czy mamy do czynienia z sytuacją kryzysową. Czy leżący jest po prostu śpiącym bezdomnym? A może jest pijany? Czy jednak faktycznie coś mu się stało i stracił przytomność? To trudny i niezwykle podstępny moment dla naszego mózgu, który często ulega wpływowi innych. A mówiąc dokładniej – czemuś, co naukowcy nazywają niewiedzą wielu. To sytuacja, w której świadkowie krytycznego zdarzenia stwierdzają, że nic się nie stało, bo żaden z pozostałych obserwujących nie reaguje. Jeśli leżący na ulicy mężczyzna nie wzbudza zainteresowania innych przechodniów, to w naszej głowie pojawia się myśl: „Na pewno nic mu nie jest, pewnie jest pijany”. 

Niewiedza wielu jest o tyle groźna, że może prowadzić do rozproszenia odpowiedzialności. A trzecią niezbędną do udzielenia pomocy decyzją jest właśnie przyjęcie osobistej odpowiedzialności za pomoc ofierze. I zdecydowanie łatwiej będzie nam się na to zdobyć, jeśli wokół leżącego mężczyzny i nas nie będzie nikogo innego. W takiej sytuacji nie będzie po prostu na kogo tej odpowiedzialności przerzucić. Ale nawet to nie wystarczy, aby ruszyć z pomocą. Czwarty etap bowiem polega na ocenieniu naszych kompetencji. Dostrzegamy leżącego mężczyznę, wiemy już, że sytuacja wymaga interwencji i nikt inny za nas tego nie zrobi. Pojawia się jednak wątpliwość, a nawet lęk przed udzieleniem pierwszej pomocy. „Nigdy tego nie robiłem, nie pamiętam zasad, mogę mu zrobić jeszcze większą krzywdę”. Jeśli nie umiemy pływać, to nawet mimo ogromnych chęci i szybkiej reakcji możemy nie wskoczyć do stawu, w którym ktoś właśnie się topi. Zapewne w obu sytuacjach nie odwrócimy już wzroku, udając, że nic się nie dzieje. Pobiegniemy lub zadzwonimy po pomoc, ale szansa na jej udzielenie na czas zdecydowanie zmaleje. 

Piąty i ostatni etap jest już konsekwencją przejścia przez wszystkie poprzednie i polega na rzeczywistym działaniu. Być może my sami (albo ktoś z naszych bliskich) znaleźliśmy się kiedyś w podobnej sytuacji. O aktach heroizmu i postawach ratujących czyjeś życie często też czytamy w mediach albo widzimy takie przypadki w filmach bądź serialach. Wydaje nam się wówczas, że do takich zachowań dochodzi pod wpływem impulsu, że działamy w wyjątkowych okolicznościach mechanicznie, intuicyjnie i zdecydowanie. Okazuje się jednak, że błyskawiczna, zewnętrzna reakcja jest następstwem żmudnego i skomplikowanego procesu myślowego, który zachodzi wewnątrz naszego mózgu. To jeszcze jeden dowód na to, że pomaganie nie jest sprawą tak oczywistą i prostą, jak mogłoby się wydawać. 

Altruizm czysty czy zmieszany? 

Gdy dokładamy się do zbiórki na chore dzieci lub na psy w schronisku, raczej nie oczekujemy, że ktoś w zamian za to wykona przelew na nasze konto. Pomagając kobiecie z dziecięcym wózkiem wsiąść do pociągu lub autobusu, nie rozkładamy w głowie całej tej sytuacji na pięć kluczowych etapów. Jeśli mama poprosi nas o zrobienie zakupów, nie motywuje nas w tym przypadku zysk genetyczny. Nie każdy przejaw pomocy czy dobrej woli podlega naukowym wyjaśnieniom i wymaga przeprowadzenia rachunku zysków i strat. Czy więc wielokrotnie odmieniana przez wszystkie przypadki bezinteresowna pomoc istnieje? Czy możemy mówić o czystym, niezmąconym osobistymi korzyściami altruizmie? 

Jeśli zadalibyśmy te pytania naukowcom lub filozofom, zapewne zdecydowana większość z nich odpowiedziałaby przecząco. Wspomniany już Robert Trivers pisał o altruizmie wzajemnym, w którym pomaganie uzależnione jest od reakcji zwrotnej. Richard Dawkins w książce Samolubny gen przedstawił altruizm jako zachowanie, które może wynikać z dążenia do przetrwania genów, a niekoniecznie jednostki. Dla ewolucjonistów, takich jak Dawkins czy Hamilton, altruizm w sensie „bezinteresowności genetycznej” praktycznie nie istnieje. Filozofowie, tacy jak Thomas Hobbes czy Friedrich Nietzsche, twierdzili, że wszystkie ludzkie działania, nawet te pozornie altruistyczne, mają ukryte motywacje egoistyczne. W psychologii funkcjonuje też pojęcie altruizmu pozornego, oznaczającego, że działania na rzecz innych przynoszą podświadome lub ukryte korzyści jednostce (np. w postaci poprawy samooceny lub uzyskania uznania w grupie społecznej). Najwięcej czystego altruizmu odnajdziemy chyba w pracach Daniela Batsona, który deklarował, że ludzie pomagają innym z czystej empatii, czyli z powodu współodczuwania cierpienia innych, bez oczekiwania osobistych korzyści. 

I choć w podejściu do altruizmu naukowcy wyraźnie się od siebie różnią, w jednym pozostają zgodni: pomaganie poprawia nasze samopoczucie i sprawia, że czujemy się lepiej. Czy nie jest to jednak kolejna osobista korzyść, która „plami” ten czysty altruizm? Z drugiej strony, czy w naszym świecie o czymkolwiek możemy z pełnym przekonaniem powiedzieć, że jest czyste? W czystym powietrzu zawsze znajdą się drobne zanieczyszczenia. Podobnie jak w wodzie destylowanej. W 24-karatowym złocie obecne są śladowe ilości innych metali, a każdy diament – również ten najbardziej okazały i perfekcyjnie oszlifowany – zawiera pewne rysy. I nawet jeśli taką rysą na naszym altruizmie byłaby poprawa nastroju i chęć dowartościowania się, to nie zmienia to faktu, że gotowość do niesienia pomocy jest postawą na medal. I to na złoty. 

Czy i jak pomagają sobie Polacy?

Nie oznacza to, że (prawie) czysty altruizm, podobnie jak ten diament, jest uodporniony na zanieczyszczenia z zewnątrz. Pamiętam sytuację, gdy idąc do sklepu, napotkałem starszą panią z sąsiedniego bloku, która poprosiła mnie o wniesienie jej zakupów na trzecie piętro, bo winda w budynku była chwilowo wyłączona z użytku. Oczywiście ochoczo ruszyłem z jej torbą w kierunku drzwi do klatki schodowej, ale zanim tam dotarłem, do akcji wkroczyła inna kobieta (znajoma lub sąsiadka staruszki), która wyrwała mi zakupy i oznajmiła zdecydowanym tonem, że to ona wniesie je na górę. Po czym, poganiając starszą panią, razem z nią zniknęła za drzwiami. Zrobiło mi się najpierw głupio, a potem po prostu przykro. W oczach tej kobiety byłem potencjalnym rabusiem, który chce albo zabrać zakupy staruszki, albo dostać się do jej mieszkania i wynieść stamtąd znacznie więcej niż kilka artykułów spożywczych. Gdyby kolejny raz doszło do podobnej sytuacji, na pewno nie odmówiłbym pomocy, ale tym razem już w mojej głowie uruchomiłby się 5-etapowy proces kalkulowania zysków i strat. Tym razem musiałbym się oprzeć pewnym wątpliwościom.

Większych wątpliwości w kwestii pomagania nie mają, na szczęście, Polacy. Z badania przeprowadzonego w 2023 roku przez Biostat na zlecenie DKMS wynika, że aż 71% mieszkańców naszego kraju pomaga bezinteresownie. Najczęściej poświęcając drugiej osobie swój czas (66%), pomagając w codziennych czynnościach (42%) lub udzielając duchowego albo finansowego wsparcia (27%). Tę pierwszą opcję, czyli duchowe i psychiczne wsparcie oraz wolontariat, oferują najczęściej osoby młode (18–24 lata). Starsze preferują wsparcie materialne lub finansowe. Na pytanie o uczucia, jakie towarzyszą nam, gdy pomagamy, najwięcej, bo ponad 60% badanych, odpowiedziało: zadowolenie. Wśród udzielanych odpowiedzi pojawiały się jeszcze: radość (56%), poczucie, że jestem potrzebny/potrzebna (46%), poczucie, że mogę poprawić czyjeś życie (41%), duma (33%), wzruszenie (30%) i poczucie sprawczości (28%). Z kolei na pytanie, dlaczego pomagamy, najwięcej, bo przeszło 58% respondentów, odpowiedziało: dlatego, że można stać się lepszym człowiekiem.

Pomoc to trafiony prezent na święta 

W ostatnich latach chęć bycia lepszym człowiekiem i ogólnie skłonność do pomagania były wystawione na poważne i wymagające próby. Najpierw w okresie pandemii, a potem w obliczu wybuchu wojny na Ukrainie. Również w tym roku zdawaliśmy już test z solidarności i gotowości do pomagania – kiedy południowe części kraju nawiedziła powódź. Corocznym sprawdzianem życzliwości, serdeczności i udzielania pomocy (choć oczywiście na nieco mniejszą skalę) są grudniowe święta. I tego sprawdzianu nie oblewamy. A przynajmniej tak sugerują statystyki. Z badań PSH Lewiatan zrealizowanych we współpracy z SW Research wynika, że około 90% respondentów traktuje pomaganie innym jako ważną część świąt Bożego Narodzenia. Ponad połowa badanych przyznaje, że w tym okresie wspiera swoich najbliższych, znajomych i sąsiadów. 42% Polaków decyduje się na przekazanie żywności, ubrań lub innych potrzebnych rzeczy, a 38% wpłaca pieniądze na cele charytatywne. 

Dlaczego tak ochoczo pomagamy właśnie w święta albo tuż przed nimi? Z pewnością udziela nam się wyjątkowa aura towarzysząca tym kilku grudniowym dniom. Po części wynika to z tradycji, społecznych norm, religii (Świętej Rodzinie też przecież pomagano), ale także z tego, że chcemy dobiegający kresu rok ukończyć na korzystnej pozycji i w dobrym stylu. Nie bez znaczenia jest też kwestia własnego samopoczucia. Im częściej pomagamy i im więcej osób w tę pomoc angażujemy, tym łatwiej jest nam rozdzielić przedświąteczne obowiązki. A dzięki temu nie wszystkie zadania spadają na jedną osobę. Jesteśmy w stanie wszystko zaplanować – bez presji czasu, bez napięć, bez wzajemnych pretensji. I możemy usiąść przy świątecznym stole w przyjaznej atmosferze i z poczuciem, że my także dołożyliśmy coś od siebie, aby stworzyć ten nastrój.

Oczywiście zawsze istnieje ryzyko, że angażując się w pomoc przy domowych obowiązkach, usłyszymy od taty, że choinka krzywo stoi, od mamy, że nie tak mieszamy sałatkę, od żony, że zamiast papieru prezentowego w płatki kupiliśmy ten okropny w kropki. Nie myli się ten, kto nic nie robi. Podczas świąt warto więc robić jak najwięcej dla kogoś, bo – jak się okazuje – w ten sposób robimy również sporo dla samych siebie.

Informacje o autorze

Tomasz Zacharczuk

Tomasz Zacharczuk

Specjalista do spraw kreacji treści Lyra Polska. Absolwent dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Ponad 10-letnie doświadczenie w pracy dziennikarza radiowego i internetowego wykorzystuje do rozmów ze specjalistami oraz prezentowania zagadnień i korzyści programu EAP Lyra. Skondensowana wiedza, interesująca forma i klarowny przekaz to podstawa komunikacji pomiędzy firmą a klientem. Sprawna interakcja natomiast umożliwia lepsze rozumienie potrzeb i wymagań obu stron. Tylko oparta na zaufaniu i transparentności współpraca pozwala budować trwałe i pozytywne relacje. Nie tylko w biznesie, ale przede wszystkim w życiu.