Blog

21 lipca 2025

Jak myślisz o czasie? 7 filmów, które pomogą Ci znaleźć odpowiedź

Artykuł

Godziny mierzymy tak samo, ale każdy z nas odczuwa je inaczej. Do wakacyjnej refleksji nad czasem 7 filmów, które pokazują różne jego oblicza, poleca Tomek Zacharczuk.

Godziny mierzymy tak samo, ale każdy z nas odczuwa je inaczej. Do wakacyjnej refleksji nad czasem 7 filmów, które pokazują różne jego oblicza, poleca Tomek Zacharczuk.

Potrafi płynąć szybko, a niekiedy ciągnie się w nieskończoność. Czym jest czas i w jaki sposób determinuje nasze myślenie o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości? To pytanie od lat zadają sobie nie tylko filozofowie i fizycy, ale też filmowcy, próbując uchwycić liczne paradoksy czasu i jego wpływ na ludzkie życie. Oto siedem filmów na wakacyjny seans, które w nieoczywisty sposób prezentują różne oblicza czasu oraz prowokują do myślenia o jego upływie i znaczeniu.

„W odróżnieniu od wszystkich innych form sztuki, film potrafi uchwycić i oddać upływ czasu, zatrzymać go, niemal posiąść w nieskończoności. Powiedziałbym, że film to rzeźbienie w czasie.” - Andriej Tarkowski

W ten poetycki niemal sposób twórca kultowego „Stalkera” bardzo trafnie przed wieloma laty objaśnił jedną z funkcji kina i jego plastyczną umiejętność modelowania rzeczywistości za pomocą czasu. Film – w przeciwieństwie do malarstwa, rzeźby czy fotografii, które operują głównie przestrzenią i statycznym obrazem – „oddycha czasem”. Reżyser, przycinając minuty, przeciągając sekundy, przestawiając kolejność zdarzeń, może rozciągać czas, kondensować go i zatrzymywać. Czas, który w życiu codziennym czasami wymyka się spod kontroli, a przez swoją ulotność bywa trudny do zarejestrowania, w kinie może zostać zatrzymany, pogłębiony, rozszerzony – aż przestaje być tylko tłem, a staje się artystycznym tworzywem. Dlatego tak często w filmach stosowane są zwolnienia tempa (tzw. slow motion), długie ujęcia bez cięć (mastershoty) czy inne sztuczki montażowe. To nie tylko techniczne środki służące uatrakcyjnieniu formy i treści – to próba zatrzymania chwili, która w rzeczywistości minęłaby niezauważona. Bo kino potrafi właśnie uchwycić momenty, które w życiu przemykają zbyt szybko albo wydają się zbyt małe i niepozorne, by je zapamiętać.

Jednak czas, podobnie jak na co dzień każdemu z nas, również sztuce filmowej narzuca konkretne ograniczenia. Twórcy muszą przecież decydować, jak wiele chcą opowiedzieć w określonym metrażu. Jedni kręcą epickie, wielogodzinne widowiska, a innym wystarczy kilka minut, by zawrzeć w nich swój punkt widzenia i przedstawić widzowi angażującą historię. I choć to najczęściej reżyserzy i producenci odpowiadają za wizję filmu, to chyba nikt bardziej od montażystów nie musi respektować reguł czasu. Każda minuta oznacza przecież wybór – co pokazać, co skrócić, co przemilczeć. Czas bywa więc w tym przypadku surowy, ale jednocześnie nieustannie inspiruje i fascynuje filmowców oraz widzów. W kinie nie zawsze bywa tylko linią wyznaczającą bieg wydarzeń i narzędziem porządkującym fabułę. W niektórych historiach zmusza bohaterów do konfrontacji z tym, co nieodwracalne, w innych skłania ich do świadomego przeżywania chwili, zanim ta przeminie. Raz przynosi ulgę, innym razem pogłębia rany, których nie potrafi zagoić. Czas w filmowych opowieściach bywa zapętloną pułapką uniemożliwiającą pójście dalej, ale również rwącym strumieniem, który popycha bohaterów naprzód, zmuszając ich do porzucenia przeszłości i podjęcia decyzji, które odmieniają ich życie. To właśnie ta różnorodność filmowych ujęć czasu sprawia, że pozostaje on jednym z najbardziej niejednoznacznych, a zarazem pojemnych tematów kina – otwartym na interpretację, formalne eksperymenty i osobisty odbiór. 

Myśląc o czasie w filmach, wiele osób wyobraża sobie podróże w stylu „Powrotu do przyszłości” – wehikuły, tunele czasoprzestrzenne, błyskawiczne przeskoki między epokami. To właśnie science fiction przez lata zagarnęło wyobrażenie o kinowym czasie jako czymś, czym można swobodnie i kreatywnie manipulować, przewijać i zmieniać wedle potrzeby. Jednak to tylko jedna z możliwych interpretacji. Czas w filmie może być też pętlą – niekończącym się dniem, który zmusza do przewartościowania własnego życia. Może być osobistym darem, pozwalającym bohaterowi na powrót do zwykłych chwil, by przeżyć je uważniej i z większą czułością. Czas może również funkcjonować jedynie w czyjejś pamięci – rozmyty, urywany, posklejany z drobiazgów, które dopiero po latach okazują się ważne i tworzą spójny obraz. Może też po prostu płynąć – jak zwykłe życie, bez fajerwerków, ale z całą jego intensywnością i ciężarem. Każde z tych podejść pokazuje coś innego nie tylko o czasie, ale i o człowieku – i każde z takich doświadczeń warto przeżyć razem z bohaterami poniższych filmów.

Palm Springs (reż. Max Barbakow)

Gorące kalifornijskie słońce. Urokliwy pensjonat pod palmami, z leżakami i otwartym basenem. W takich okolicznościach przyrody dwoje zakochanych powie sobie sakramentalne „tak”. Na uroczystość przyjeżdżają bliscy i znajomi pary. Wśród nich są Sarah (Cristin Milioti) – kokietująca mężczyzn singielka, która nie zamierza z nimi wchodzić w poważne relacje, oraz Nyles (Andy Samberg) – lekkoduch, który z kolei nie za bardzo ma pojęcie, jak wydostać się ze związku bez przyszłości. Pomiędzy dwojgiem nieznajomych szybko zaczyna „iskrzyć”, a spontaniczny flirt wydaje się zaczątkiem głębszej więzi. I wtedy wydarza się coś zupełnie nieoczekiwanego. Dzień po tym, jak Sarah i Nyles się poznają, następuje… ten sam dzień. A po nim kolejny ten sam. I jeszcze jeden. I tak dalej. Oboje wpadają w czasową pętlę. Ma to oczywiście dobre strony, bo bez żadnych konsekwencji mogą korzystać z nieograniczonej wolności, ale jednocześnie ich znajomość i wszystko, co robią, pozbawione są perspektyw. Bo jutra przecież nie ma. Jest – do znużenia - tylko dziś.

Jedna z najbardziej nieoczywistych i najmniej sztampowych komedii romantycznych ostatnich lat korzysta z podobnego patentu, co wiele wcześniejszych produkcji, których fabuła oparta jest na ciągłym zapętlaniu tego samego dnia. Widzieliśmy to w kinie science-fiction („Kod nieśmiertelności), w komedii obyczajowej („Dzień świstaka”) czy horrorze („Śmierć nadejdzie dziś”). W filmie Maxa Barbakowa powtarzający się dzień staje się metaforą utknięcia w życiu, w rutynie, w poczuciu bezsensu. Nyles już dawno przestał walczyć z powtarzalnością – zaakceptował ją i odciął się od emocji, które mogłyby coś zmienić. Sarah z kolei próbuje zrozumieć, co doprowadziło ją do tego miejsca i czy można z tej apatii się wydostać. Palm Springs pokazuje, że zmiana nie przychodzi z zewnątrz – trzeba ją sobie wypracować, nawet jeśli każdy dzień wygląda dokładnie tak samo. Barbakow nie bez przyczyny portretuje osamotnionych, hedonistycznych 30-latków, którzy mają problem z wyrażaniem własnych emocji i opinii. To właśnie na ich przykładzie twórca filmu rozprawia się po trochu z mitem "dużych dzieci", pokazując, że samodzielność w podejmowaniu decyzji niekoniecznie musi być przekleństwem, lecz przywilejem uprawniającym do zmiany życia na lepsze. Aby to zrozumieć bohaterowie filmu muszą zaliczyć niezliczoną liczbę powtórek i restartów. W prawdziwym życiu upływający czas takiego komfortu nam już nie daje.

Interstellar (reż. Christopher Nolan)

Niewielu jest dziś reżyserów, którzy potrafią przemycić do swoich dzieł rozmach i epickość, a jednocześnie opowiadać intymne i emocjonalne historie oparte na autorskich pomysłach. Jeszcze mniej jest takich, którzy przy pisaniu scenariusza nie boją się sięgać po elementy fizyki kwantowej, teorii względności czy astrofizyki. Na styku obu tych zbiorów znajduje się Christopher Nolan wraz ze swoim Interstellar. Akcja filmu rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, gdy Ziemia przestaje być miejscem do życia, a były pilot NASA, Cooper (Matthew McConaughey), wyrusza z misją ratunkową przez tunel czasoprzestrzenny w poszukiwaniu nowego domu dla ludzkości. To nie tylko podróż przez galaktykę, ale również przez emocjonalne etapy więzi ojca i córki, których rozdzielają czas i przestrzeń, a których zbliża obietnica powrotu i pojednania. Nolan łączy naukową precyzję i rozmach kina science-fiction z intymną opowieścią o tęsknocie, rodzicielstwie, poczuciu winy i o nadziei.

Czas w Interstellar to nie tylko przewodni temat – to jeden z głównych bohaterów filmu. Nolan wykorzystuje fizykę, a konkretnie teorię względności, by pokazać, że czas nie jest wartością stałą: na jednej z planet godzina spędzona na powierzchni oznacza siedem lat na Ziemi. Dla Coopera i jego załogi to dramatyczne doświadczenie – z każdą decyzją o pozostaniu na obcej planecie tracą nie tylko minuty, ale całe lata życia swoich bliskich. To doświadczenie samotności, które nie wynika z odległości w kilometrach, ale w czasie. W Interstellar czas działa jak siła, która rozdziela ludzi i wystawia na próbę ich więzi, ale też nadaje wagę każdej chwili. Jest nieubłagany, nieprzewidywalny i nie do odzyskania, ale to właśnie dzięki niemu miłość i pamięć nabierają takiej mocy. Film Nolana trafia nie tylko do tych, którzy szukają emocjonalnej historii czy wizualnego przepychu, ale też do tych, dla których czas pozostaje największą ze wszystkich naukowych zagadek – zjawiskiem, którego nie da się do końca objąć rozumem i wytłumaczyć w prosty sposób.

Donnie Darko (reż. Richard Kelly)

Podobnie jak InterstellarDonnie Darko to film dla tych, którzy postrzegają czas nie jako prostą linię, lecz jako złożony, wielowymiarowy konstrukt – pełen pęknięć, paradoksów i niedopowiedzeń. Jeśli u Nolana czas był naukową zagadką, tak u Richarda Kelly’ego staje się osobistym labiryntem, z którego trudno znaleźć wyjście. Tytułowy bohater (Jake Gyllenhall) to nastolatek z amerykańskiego przedmieścia, zmagający się z problemami psychicznymi i poczuciem wyobcowania. Po tym jak unika śmierci w absurdalnym wypadku, zaczyna doświadczać dziwnych wizji i spotkań z tajemniczym stworem w kostiumie królika – Frankiem – który przepowiada rychły koniec świata. Donnie próbuje zrozumieć, co się z nim dzieje, a w tle pojawiają się wątki podróży w czasie, fizyki kwantowej, przeznaczenia i równoległych rzeczywistości. Film prowadzi widza przez pozornie znaną przestrzeń szkolnej codzienności, by coraz bardziej ją zaburzać i stawiać pytania o to, co realne, a co wyobrażone. Donnie Darko nie podaje jasnych odpowiedzi, a zamiast tego tworzy atmosferę niepokoju, w której czas i tożsamość zaczynają się rozpadać. To kino o dojrzewaniu, samotności, lęku – i o tym, co może się wydarzyć, kiedy świat zaczyna się sypać nie tylko na zewnątrz, ale i w środku człowieka.

Czas w Donnie Darko nie jest prostą osią zdarzeń – przypomina raczej wir, z którego trudno się wydostać. To nie tylko temat filmu, ale główna oś jego narracji – fabularnej, emocjonalnej i filozoficznej. Donnie porusza się w rzeczywistości, w której czas wydaje się niestabilny, nieciągły i podatny na pęknięcia. Przyszłość miesza się z przeszłością, a to, co się wydarzyło, może jeszcze zostać odwrócone. W centrum tej opowieści tkwi pytanie o wolną wolę i przeznaczenie – czy Donnie może zmienić bieg zdarzeń, czy wszystko już zostało zapisane? Czas staje się tu nie tyle przestrzenią, co zamkniętą strukturą, w której wszystko prowadzi do nieuchronnego końca. To opowieść o tym, że zrozumienie przychodzi dopiero wtedy, gdy już nie można się cofnąć – i że czas może być zarówno ratunkiem, jak i przekleństwem. Donnie Darko pokazuje, że czas nie musi płynąć naprzód – może się zapętlać, powtarzać, deformować. W takich okolicznościach podjęcie jedynej słusznej decyzji – o tym, czy ratować siebie, czy świat – staje się niezwykle trudne, bo czas nie pozwala już na jakiekolwiek późniejsze korekty.

Boyhood (reż. Richard Linklater)

Nie trzeba szukać odpowiedzi na pytanie „czym jest czas?”, aby każdego dnia odczuwać jego upływ. Sekundy, minuty, godziny – często uciekają nam zbyt szybko, a my próbujemy za nimi nadążyć, wpadając w wir ciągłej optymalizacji i priorytetyzacji naszych zadań i celów. Trudno w takim pośpiechu uchwycić te drobne momenty, pozornie nieistotne gesty i ulotne spojrzenia, które – choć niedostrzegalne na co dzień – mają na osi naszego życia swoje miejsce i znaczenie. To właśnie z takich detali składają się wspomnienia i to takie detale budują naszą tożsamość. Kino, które potrafi uchwycić te ciche fragmenty codzienności, pozwala nam spojrzeć na czas inaczej – nie jak na coś do zarządzania, ale jak na coś do przeżywania. Jednym z najbardziej wyjątkowych filmów, który w tak bezpretensjonalny sposób oddaje rytm codziennego przemijania, jest Boyhood w reżyserii Richarda Linklatera. Produkcja niezwykła, bo realizowana przez 12 lat z udziałem tych samych aktorów, którzy na naszych oczach – podobnie jak grane przez nich postaci – starzeją się i zmieniają nie tylko pod kątem fizycznym.

Audiowizualny rodzinny album, jakim jest film Linklatera, najlepiej oddaje ideę, że „czas płynie” – i nie ma w tym stwierdzeniu nic niepokojącego ani przygnębiającego. Nie trzeba go przyspieszać ani zatrzymywać, wystarczy mu się uważnie przyglądać. Boyhood nie próbuje nadać życiu spektakularnego znaczenia – pokazuje je takim, jakie jest: poszatkowane, fragmentaryczne, zbudowane z pozornie drobnych momentów. To film, w którym nie ma wielkich zwrotów akcji, a mimo to każda scena nasączona jest autentycznością. W świecie, w którym często marzymy, by nasze życie przypominało filmowy scenariusz wypełniony przygodą, adrenaliną, namiętnością i efektami specjalnymi, Boyhood przypomina, że scenariusz oparty na prozaicznej codzienności też jest czymś wartym opowiedzenia. Tak, czas płynie, ale podążanie z jego nurtem pozwala nam dostrzec dookoła znacznie więcej niż usilna próba płynięcia „pod prąd” i bezskuteczne powstrzymywanie napierających fal.

Manchester by the Sea (reż. Kenneth Lonergan)

Prawdopodobnie każdy, kto kiedykolwiek przechodził przez trudne momenty, musiał radzić sobie z różnego rodzaju kryzysami lub przepracować stratę, słyszał od innej osoby o tym, że „czas leczy rany”, że „z czasem będzie lżej”, że „potrzeba czasu, by było lepiej”. A co, jeśli jednak nie? Co, jeśli czas nie przynosi ulgi ani rozwiązania, nie pozwala zapomnieć, nie goi blizn, a w najlepszym razie jedynie uczy je nosić? Podobne pytania wybrzmiewają w jednym z najbardziej poruszających dramatów ostatnich lat, jakim jest Manchester By The Sea. Głównym bohaterem jest Lee Chandler (Casey Affleck) – samotny, zamknięty w sobie mężczyzna, który pracuje jako dozorca w Bostonie i prowadzi życie w emocjonalnym zawieszeniu. Po nagłej śmierci swojego brata wraca do rodzinnego miasteczka, by zająć się formalnościami i niespodziewanie dowiaduje się, że został opiekunem nastoletniego bratanka. Powrót w rodzinne strony zmusza go do konfrontacji z bolesnymi wspomnieniami, od których próbował uciec – z osobistą tragedią, która rozbiła jego życie na kawałki.

Manchester by the Sea czas nie działa jak uzdrawiająca siła, nie implikuje też przemiany głównego bohatera. Nie przynosi ukojenia, nie pozwala zapomnieć i nie prowadzi do żadnego symbolicznego „nowego początku”, nie ma również mowy o katartycznym przełomie. Czas wybija jedynie rytm codzienności, która toczy się mimo wszystko – niezależnie od tego, czy Lee jest gotów w niej uczestniczyć. Mężczyzna nie próbuje odbudować dawnego życia ani zamknąć przeszłości – on jedynie uczy się oswajać ból, którego nie da się wymazać. Kenneth Lonergan nie oferuje widzowi ani łatwego pocieszenia, ani szybkiego rozwiązania – jego film to studium nieprzepracowanej żałoby i traum, których czas nie rozmywa, a jedynie osadza je jeszcze głębiej w człowieku. Manchester by the Sea pokazuje, że nie każda historia musi prowadzić do wewnętrznego przełomu – czasem największym aktem odwagi jest pogodzenie się z tym, że pewne straty zostają z nami na zawsze. W tym przypadku czas nie leczy ran, on je tylko dezynfekuje i nakleja na nie plaster.

Aftersun (reż. Charlotte Wells)

Calum (Paul Mescal) i jego 11-letnia córka Sophie spędzają wakacje w jednym z tureckich kurortów. Ich codzienną, letnią rutynę wypełniają wspólne wędrówki, kąpiele w morzu, zwiedzanie zabytków oraz uczestniczenie w wieczorkach tematycznych organizowanych przez hotel. Pod pozorną sielanką i szczęściem kłębi się jednak coraz bardziej dający znać o sobie smutek Caluma. Dziewczynka dostrzega pojedyncze gesty, dwuznaczne zachowania, momenty milczenia mężczyzny, ale nie potrafi ich rozszyfrować i ułożyć w logiczną całość. Dopiero po wielu latach dorosła już Sophie próbuje uporządkować wakacyjne wspomnienia i zrozumieć to, co jako dziecko przeczuwała, lecz nie umiała jeszcze wówczas tego nazwać. Aftersun unika łatwego sentymentalizmu, a zamiast tego konstruuje historię z niedopowiedzeń i fragmentów. Dokładnie w taki sposób, w jaki postrzegamy otaczającą nas rzeczywistość w dzieciństwie – gdy jeszcze nie wszystko potrafimy dostrzec i odczytać.

Czas w tej opowieści pozwala Sophie spojrzeć na wydarzenia z przeszłości z zupełnie innej perspektywy. Przeszłość nie została tu uporządkowana ani wyjaśniona – wręcz przeciwnie, pozostaje fragmentaryczna, emocjonalna, zbudowana z pojedynczych obrazów - jakby wydobytych z przykurzonej taśmy VHS. Czas nie daje Sophie pełnej odpowiedzi, ale pozwala jej zobaczyć więcej – dostrzec to, co kiedyś umknęło, co było zbyt trudne lub zbyt niezrozumiałe, by je pojąć jako dziecko. Przeszłość wciąż boli, ale już nie paraliżuje – można ją wreszcie zobaczyć w całości, choć niekoniecznie poskładać. Aftersun pokazuje, że niektóre relacje da się zrozumieć dopiero z dystansu – i że upływ czasu nie unieważnia emocji, lecz wydobywa z nich to, co najgłębsze i najtrwalsze. To cicha, ale poruszająca opowieść o tym, jak bardzo potrzebujemy czasu, by zrozumieć ludzi i naszą przeszłość.

Czas na miłość (reż. Richard Curtis)

Zapewne każde z nas kiedyś pomyślało albo wprost powiedziało „gdybym tylko mógł/mogła cofnąć czas”. Tak się składa, że główny bohater filmu Richarda Curtisa akurat może tego dokonać. Tim (Domhnall Gleeson) w wieku 21 lat dowiaduje się od ojca, że mężczyźni w ich rodzinie mają niezwykłą zdolność – mogą cofać się w czasie do wybranych momentów swojego życia. Chłopak początkowo nagminnie wykorzystuje tę umiejętność do naprawiania niezręcznych sytuacji i gaf, ratowania nieudanych randek oraz żmudnego budowania relacji z poznaną przypadkiem Mary. Jednak z czasem Tim zaczyna rozumieć, że ciągła korekta swojego życia nie jest idealnym rozwiązaniem, bo popełnianie błędów i podejmowanie nie zawsze właściwych decyzji też stanowi ważny element codziennego funkcjonowania oraz hartuje osobowość.

Czas w tej komedii romantycznej, a właściwie sama możliwość jego cofania, początkowo wydaje się wymarzonym narzędziem – pozwala bohaterowi bez większych konsekwencji unikać porażek i zarazem powtarzać przyjemne chwile. Ale im dalej posuwa się historia, tym bardziej staje się jasne, że Curtis używa tej zagrywki nie po to, by opowiadać o manipulowaniu czasem, lecz by podkreślić jego wartość. Zdolność podróżowania w przeszłość nie rozwiązuje wszystkich problemów – nie da się uniknąć straty, śmierci, rozstań ani codziennego zmęczenia. Tim uczy się, że sekret szczęścia nie tkwi w zmianie przeszłości, lecz w umiejętności przeżywania dnia tak, jakby chciało się go przeżyć jeszcze raz – tylko bez cofania wskazówek. To film, który pokazuje, że być może największym darem nie jest możliwość cofnięcia czasu, ale świadomość, że ta chwila, tu i teraz, jest wystarczająca.

Informacje o autorze

Tomasz Zacharczuk

Tomasz Zacharczuk

dziennikarz, specjalista do spraw kreacji treści Lyra Polska

Absolwent dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Ponad 10-letnie doświadczenie w pracy dziennikarza radiowego i internetowego wykorzystuje do rozmów ze specjalistami oraz prezentowania zagadnień i korzyści programu EAP Lyra. Skondensowana wiedza, interesująca forma i klarowny przekaz to podstawa komunikacji pomiędzy firmą a klientem. Sprawna interakcja natomiast umożliwia lepsze rozumienie potrzeb i wymagań obu stron. Tylko oparta na zaufaniu i transparentności współpraca pozwala budować trwałe i pozytywne relacje. Nie tylko w biznesie, ale przede wszystkim w życiu.