Blog

24 czerwca 2025

Co czyni życie wartym przeżycia?

Artykuł

Sens często utożsamiamy ze wzniosłymi ideami, na co dzień warto jednak zastanawiać się, co niewielkiego możemy zrobić dzisiaj, by ten sens nadać swojemu życiu.

Sens często utożsamiamy ze wzniosłymi ideami, na co dzień warto jednak zastanawiać się, co niewielkiego możemy zrobić dzisiaj, by ten sens nadać swojemu życiu

Ile spadających jabłek naraz można przeciąć samurajskim mieczem? Jak długo można stać na dmuchanej piłce do ćwiczeń? Ile obrotów można wykonać hula hop o średnicy prawie pół kilometra? W jakim czasie można przebiec jedną milę z butelką mleka umieszczoną na głowie? Ile czasu potrzeba, aby podobny dystans przejść… na łopatach? I przede wszystkim: po co w ogóle to robić? Odpowiedzi na wszystkie z powyższych pytań zna jeden człowiek – Ashrita Furman, którego osiągnięcia ponad 600 razy wpisywano do Księgi Rekordów Guinnessa, co samo w sobie… także jest rekordem. Amerykanin pierwszym historycznym wyczynem mógł się pochwalić jeszcze w końcówce lat 70., gdy wykonał aż 27 tysięcy „pajacyków”. Potem mężczyzna całkowicie zafiksował się już na punkcie ustanawiania coraz bardziej absurdalnych rekordów. W ciągu czterech kolejnych dekad bił je na każdym z siedmiu kontynentów. Na lądzie, w wodzie (i pod nią) oraz w powietrzu. To on jako pierwszy otworzył najwięcej kapsli za pomocą piły mechanicznej, przeszedł najdłuższy dystans podczas robienia salt, pokonał najwięcej kilometrów z balansującym na palcu kijem bilardowym, klaskał w dłonie bez przerwy przez 50 godzin oraz rozbił najwięcej szklanych butelek na głowie w ciągu 30 sekund.

Patrząc na ten (bardzo) krótki wycinek z listy dokonań Ashrity Furmana, można odnieść wrażenie, że jego wyczyny są czystym absurdem albo kaprysem człowieka, który po prostu lubi być w centrum uwagi. Niektórym wyda się to dziwaczne. Inni nazwą to niedorzecznością i stratą czasu. Jeszcze inni wzruszą ramionami i powiedzą wprost: „głupie i bez sensu”. Ale czy aby na pewno? Może sens nie zawsze kryje się w tym, co powszechnie uznajemy za „ważne i znaczące”? Może nie chodzi o to, by spełnić oczekiwania świata, tylko by odnaleźć wewnętrzne przekonanie, że to, co robimy, coś dla nas znaczy? Bo przecież dla Furmana to wszystko miało znaczenie – i właśnie dlatego przez wiele lat bił rekordy z taką pasją i determinacją. A jeśli on potrafił znaleźć wartość w tym, co większość ludzi uznałaby za groteskowe, to może my też możemy odnaleźć sens w czymś, co ma dla nas znaczenie, którego inni mogą nie dostrzegać. Czy to możliwe, że sens nie musi być logiczny, by był prawdziwy? Czy wartość życia można zmierzyć jedną miarą, dla wszystkich tak samo? A może to, co dla jednych jest szczytem bezsensu, dla innych jest życiem wartym przeżycia? Czym więc tak naprawdę jest sens - to coś, co przez ogół uważane jest za korzystne, czy raczej coś, co tworzymy i nadajemy sami? Jak to się dzieje, że niektórzy odnajdują go nawet w żonglowaniu pod wodą czy rzucaniu kapeluszami do celu na czas (tak, to też osiągnięcia Furmana)?

By odnaleźć sens, nie trzeba być herosem lub filozofem

Rekordy Furmana prawdopodobnie najczęściej wywołują uśmiech, czasami zdziwienie, a sporadycznie zapewne podziw dla jego wytrwałości i fizycznej kondycji. Rzadko kiedy postrzegane są jednak na serio. Zazwyczaj ludzie traktują jego dokonania jako rodzaj nietuzinkowego hobby lub formę ciekawostek, którym trudno przypisać większy sens. Bo przecież zwykło się myśleć, że sens – ten „prawdziwy, uznany i poważny” – powinien być czymś wzniosłym. Czymś szlachetnym, ambitnym, może nawet duchowym. Czymś, co wykracza poza przyziemną codzienność i nie sprowadza się do liczby przebitych balonów pod wodą czy kilometrów przespacerowanych na łopatach. W naszej kulturze sens życia często utożsamiany jest z czymś większym niż my sami – z misją, dziedzictwem, poświęceniem, osiągnięciem czegoś, co zasługuje na podziw albo przynajmniej na społeczny szacunek. Ale czy to jedyny możliwy sens? Są ludzie, którzy stawiają sobie za cel założenie rodziny, wybudowanie domu, bycie najlepszym w tym, co robią zawodowo, dorobienie się dużych pieniędzy albo poświęcenie się bezinteresownej pomocy innym. I to wszystko może być piękne, głębokie, autentyczne. Ale są też tacy, dla których sensem życia jest kompletowanie kolekcji starych kart telefonicznych, wykuwanie replik historycznych mieczy w przydomowym garażu albo rozbieranie starych zegarków tylko po to, by składać je od nowa.

Skoro jedni realizują się i nadają swojemu życiu sens poprzez angażowanie się w akcje humanitarne w Afryce, a drudzy przebierają się w kostiumy ulubionych fikcyjnych postaci, jeżdżą na konwenty i biorą udział w cosplayowych zlotach, pozostaje więc zadać pytanie: czy naprawdę to, co robimy, ma aż takie znaczenie, jeśli wiemy, dlaczego to robimy? Czy nie jest tak, że prawdziwa wartość nie leży w tym, co robimy, lecz w znaczeniu tego dla nas samych – w tym, co dzięki temu czujemy, co z tego wynika i co pozwala nam o sobie opowiedzieć? Takie pytanie stawiał – i próbował na nie odpowiedzieć – Viktor Frankl, psychiatra, który przetrwał piekło Auschwitz, a później stworzył jedną z najważniejszych teorii psychologicznych XX wieku. Frankl zauważył, że w obozie nie przeżywali najsilniejsi ani najzdrowsi, ale ci, którzy potrafili odnaleźć jakikolwiek sens w swoim cierpieniu. To mogli być ludzie, którzy chcieli zobaczyć jeszcze raz swoje dziecko. Albo ci, którzy postanowili zachować godność do końca – nawet jeśli ten wydawał się nieuchronny. Z tych doświadczeń narodziła się logoterapia – podejście, według którego to nie dążenie do przyjemności ani unikanie bólu, lecz właśnie poszukiwanie sensu stanowi główną siłę napędową człowieka. Frankl nie twierdził, że sens musi być wzniosły czy wielki – wręcz przeciwnie, przekonywał, że może być bardzo osobisty, nawet skromny, tak długo, jak daje nam poczucie celu i kierunku.

Viktor Frankl wskazywał trzy główne drogi, przez które człowiek może odnaleźć sens życia – i żadna z nich nie wymaga bycia bohaterem ani filozofem. Pierwsza to działanie – tworzenie, praca, zaangażowanie w coś, co daje poczucie sprawczości. Może to być wychowanie dziecka, napisanie książki, ale też wypiekanie idealnego chleba czy malowanie figurek – ważne, że robimy coś, co ma dla nas wartość. Druga droga to doświadczenie – przeżycie czegoś, co nas porusza: miłości, zachwytu nad naturą, głębokiej relacji z drugim człowiekiem. Frankl podkreślał, że często to właśnie bycie z kimś, a nie robienie czegoś, nadaje sens życiu. Trzecia – najbardziej wymagająca – to postawa wobec cierpienia, czyli umiejętność nadania znaczenia nawet temu, co trudne i bolesne. Jeśli nie możemy zmienić sytuacji, możemy zmienić sposób, w jaki ją przeżywamy. To właśnie w tym Frankl widział najwyższy wymiar wolności człowieka – możliwość wybrania, jak zareagujemy na to, co nam się przydarza. Wszystkie trzy drogi opisane przez Frankla – działanie, doświadczanie i postawa wobec cierpienia – mają jedną wspólną cechę: zakładają, że sens nie jest czymś, co się znajduje przypadkiem, jak zgubiony klucz, ale czymś, co się tworzy – świadomie, czasem mozolnie, często wbrew okolicznościom. Może więc zamiast pytać: „czy moje życie ma sens?”, powinniśmy raczej zastanawiać się: „co dziś mogę zrobić, by swojej egzystencji nadać ten sens?”.

Sens życia jak kompas prowadzący do szczęścia 

U Frankla sens życia daje nam ogromną siłę do przetrwania w nawet najbardziej skrajnych sytuacjach. Jak dowodzi z kolei Martin Seligman, propagator psychologii pozytywnej, sens może być również czymś, co wpływa na poczucie szczęścia i warunkuje nasz rozwój. Stworzona przez niego teoria PERMA zakłada, że dobrostan człowieka opiera się na pięciu filarach, a jednym z nich jest właśnie sens życia.

  • Positive Emotions (pozytywne emocje): doświadczenie radości, wdzięczności, spokoju, nadziei, ciekawości czy bezpieczeństwa;
  • Engagement (zaangażowanie): pełna koncentracja w działaniu, minimalizowanie czynników zakłócających i przeszkadzających w pracy;
  • Relatioships (relacje): budowanie silnych i stabilnych relacji z innymi, przebywanie wśród ludzi, współpraca z nimi;
  • Meaning (poczucie sensu): poczucie, że życie ma sens i cel, odnajdowanie sensu w codziennych czynnościach;
  • Accomplishments (osiągnięcia): poczucie sukcesu i satysfakcji z osiągnięć.

Seligman podkreśla, że dobre życie to nie tylko unikanie cierpienia, ale aktywne budowanie tego, co daje nam spełnienie. Sens, w tym ujęciu, oznacza poczucie, że nasze życie ma wartość większą niż tylko nasze osobiste przeżycia. To poczucie związania z czymś większym – wspólnotą, ideą, wartością, misją. Sens nie musi być wzniosły ani heroiczny – ważne, by był autentyczny. Seligman twierdzi, że ludzie, którzy go doświadczają, lepiej radzą sobie z przeciwnościami losu. Mają też wyższy poziom satysfakcji z życia i rzadziej chorują na depresję. Sens działa niczym kompas – wyznacza kierunek i pomaga utrzymać motywację. Jest też powiązany z poczuciem celowości, czyli przekonaniem, że nasze działania mają znaczenie. Seligman nie utożsamia sensu z permanentnym szczęściem. Uważa, że może on towarzyszyć również trudnym doświadczeniom. Mało tego, może się zmieniać w zależności od etapu życia i naszych priorytetów. Sens może wynikać zarówno z pracy dla dobra innych, jak i z osobistej pasji. Kluczowe jest poczucie, że to, co robimy, ma wartość – dla nas samych. A jeśli przy okazji też dla świata, tym lepiej.

Odnalezienie sensu życia nie zawsze następuje w formie nagłego olśnienia. Najczęściej to proces, który dzieje się stopniowo, czasem nawet niezauważalnie. Ale skąd właściwie mamy wiedzieć, że już ten sens odnaleźliśmy? Według Michaela Stegera i jego koncepcji czterech filarów, sens nie jest jednym, nieuchwytnym zjawiskiem, lecz czymś, co opiera się na czterech stabilnych podstawach. Pierwsza z nich to przynależność – poczucie, że jesteśmy częścią czegoś większego, że nasze życie ma znaczenie nie tylko dla nas samych. Może to być rodzina, grupa przyjaciół, wspólnota religijna albo społeczność pasjonatów. Druga to celowość, czyli przekonanie, że nasze działania mają kierunek i prowadzą do czegoś istotnego – nawet jeśli to coś jest niewielkie i osobiste. Trzecim filarem jest spójność – zdolność do układania swojej historii życia w sensowną całość, w której przeszłość, teraźniejszość i przyszłość się ze sobą łączą. I wreszcie wartości – życie zgodne z tym, co dla nas naprawdę ważne. Wyobraźmy sobie młodą kobietę, która prowadzi niewielką księgarnię w miasteczku, gdzie wszyscy się znają. Czuje, że należy do lokalnej społeczności (przynależność), organizuje spotkania autorskie i warsztaty dla dzieci, bo wierzy, że książki rozwijają i budują wrażliwość (celowość). Z perspektywy czasu widzi, że wszystko, co robiła wcześniej – studia, praca w wydawnictwie, miłość do literatury – prowadziło ją właśnie tu (spójność). A przy tym działa zgodnie z własnymi wartościami – jak niezależność, chęć edukowania, pragnienie szerzenia kultury. Dla kogoś z zewnątrz to może być po prostu mały biznes, ale dla niej to właśnie sens życia i bycie w zgodzie z samą sobą.

Co cenimy sobie w życiu najbardziej?

A czym dla każdego z nas jest sens życia? Kto lub co nam go nadaje? Co sprawia, że odnajdujemy wartość w naszym istnieniu? To pytania, które zazwyczaj wymagają głębszej refleksji oraz nie prowokują łatwych i jednoznacznych odpowiedzi. Wydawałoby się, że to mocno subiektywna kwestia, ale – jak pokazują badania – często utożsamiamy się z wartościami, które dla wielu ludzi mają istotne znaczenie. W badaniu Paw Research Center, które przeprowadzono w 17 krajach, ankietowani mieli za zadanie wskazać, co definiuje ich sens życia. Najwięcej, bo 38% badanych, zwróciło uwagę na rodzinę i dzieci. Dla 25% sens nadawały kariera oraz życie zawodowe. Na trzecim miejscu wśród najczęściej powtarzanych odpowiedzi znalazł się dobrobyt materialny (19%). Osoby biorące udział w badaniu wskazywały jeszcze m.in. na przyjaciół i życie towarzyskie (18%), zdrowie psychiczne i fizyczne (17%) czy hobby i zainteresowania (10%). Co ciekawie, dopiero na przedostatnim miejscu znalazła się religia – tak często przecież kojarzona z sensem życia. Rzadziej wskazywaną odpowiedzią było jedynie posiadanie zwierząt domowych. 

Wyniki tego globalnego badania zasadniczo pokrywają się z badaniem przeprowadzonym w 2017 roku w Polsce przez CBOS. Obserwacje sprzed ośmiu lat (do tej pory nie przeprowadzono nowszych badań w tym zakresie) nie odbiegają zapewne zbyt mocno od tego, na co dziś zwracaliby uwagę ankietowani. Na pytanie „Co jest dla Pana (i) najważniejszą rzeczą w życiu, co stanowi dla Pana (i) jego sens?” najwięcej osób (54%) wskazywało rodzinę – jej dobro, harmonię i bezpieczeństwo. 38% osób postawiło na zdrowie, 14% na posiadanie, wychowanie i wykształcenie dzieci, 9% na posiadanie pracy i zadowolenie z niej, 8% na pieniądze i dobra materialne. W tym przypadku wartości religijne znalazły się nieco wyżej w zestawieniu, wyprzedzając m.in. miłość, uczciwość, wykształcenie czy dobro kraju. Wyniki obu badań pokazują, że niezależnie od szerokości geograficznej, ludzie najczęściej odnajdują sens życia w wartościach uniwersalnych – takich jak rodzina, zdrowie, relacje czy poczucie bezpieczeństwa. To właśnie te fundamentalne, codzienne aspekty życia wydają się najtrwalszym źródłem znaczenia, nawet w świecie pełnym zmiennych ambicji i indywidualnych ścieżek.

Mikrosensy, czyli małymi krokami do poznania wartości życia

Niektórzy uważają, że życie nabiera sensu dopiero wtedy, gdy towarzyszy mu jakaś wielka misja. Że trzeba zostawić po sobie coś trwałego: napisać książkę, zbudować od podstaw firmę, zmienić świat – a to wszystko najlepiej osiągnąć jeszcze przed czterdziestką. Ale czy naprawdę trzeba mierzyć wysoko, żeby czuć, że nasze życie ma wartość? Czy sens musi mieć skalę „globalną”, żeby był prawdziwy? Coraz więcej psychologów i coraz więcej zwykłych ludzi dochodzi do wniosku, że niekoniecznie. Wiele współczesnych badań pokazuje, że to właśnie mikrosensy, czyli drobne, codzienne momenty, mają często większy wpływ na nasze poczucie sensu niż pojedyncze spektakularne osiągnięcia. I nie chodzi tu o kwestionowanie ambicji – tylko o uznanie, że sens życia może być ukryty w pozornie niewidocznych szczegółach, które przez lata ignorowaliśmy, bo wydawały się zbyt zwyczajne i małostkowe. 

Badania prowadzone m.in. przez Emily Esfahani Smith, autorkę książki Znajdź w życiu sens, pokazują, że ludzie, którzy skupiają się na codziennych czynnościach – jak rozmowa z bliską osobą, spacer o zachodzie słońca, pomoc sąsiadowi – deklarują wyższy poziom sensu w życiu niż ci, którzy koncentrują się wyłącznie na wielkich celach. Podobne wnioski przynoszą analizy opublikowane w Journal of Positive Psychology, według których to nie nadzwyczajne wydarzenia, ale poczucie uważności i obecności w prostych aktywnościach najczęściej daje ludziom wrażenie sensowności życia. Gotowanie dla kogoś, śmianie się z dzieckiem, czytanie książki – to wszystko ma wartość, jeśli my ją tam widzimy. Może więc nie trzeba mieć planu na podbój świata, by uznać, że warto żyć i że życie nie przelewa nam się przez palce. Może wystarczy dostrzegać drobne momenty, które codzienność podsuwa nam niemal za darmo – i traktować je poważnie. Bo właśnie z nich, cegiełka po cegiełce, buduje się coś większego, co z czasem można uznać za sens życia.

W kontekście codziennego sensu warto wspomnieć o dwóch podejściach, które pokazują różne perspektywy na to, co nadaje życiu znaczenie. Pierwsza z nich to tzw. hedonic treadmill, czyli „hedonistyczna bieżnia” – zjawisko psychologiczne, według którego po każdym osiągnięciu czegoś, co miało nas uszczęśliwić (np. awans, nowy związek, większe mieszkanie), szybko wracamy do wcześniejszego poziomu zadowolenia. Nasze oczekiwania rosną razem z osiągnięciami, przez co nieustannie gonimy za kolejnym „więcej”, nie zatrzymując się na tym, co już mamy. Zupełnie inne podejście oferuje ikigai – japońska koncepcja sensu życia, która opiera się na harmonii pomiędzy tym, co kochamy, w czym jesteśmy dobrzy, czego potrzebuje od nas świat i za co możemy zostać wynagrodzeni. To nie pogoń za szczęściem, ale spokojne, codzienne zakorzenienie w tym, co daje nam poczucie celu – bez presji wielkich osiągnięć, ale w zgodzie z tym, co kochamy i na co nas stać.

Czy bycie szczęśliwym wymaga wyznaczania sobie celów?

W rozmowach o szczęściu i sensie życia często wrzucamy do jednego worka dwie różne rzeczy: wspomniane mikrosensy i cele. Zdarza się, że codzienne drobne momenty – jak rozmowa z bliską osobą czy spacer po pracy – mylimy z czymś, co wymaga planowania, ambicji i realizacji. A przecież te dwa doświadczenia działają inaczej. Mikrosensy działają tu i teraz, są dostępne od ręki, nie wymagają długiej strategii. Cele natomiast mają charakter długoterminowy, kierunkowy – dają poczucie, że życie zmierza w jakąś stronę. To nie znaczy, że jedno wyklucza drugie. Ale czasem oczekujemy, że cel przyniesie nam szczęście, którego od lat nie potrafimy odnaleźć w codzienności. Albo przeciwnie – zaniedbujemy swoje większe marzenia, bo wmówiliśmy sobie, że kilka przyjemnych momentów dziennie wystarczy, by czuć spełnienie. W rzeczywistości oba te elementy mogą się uzupełniać, ale kluczowe jest zrozumienie ich różnic. Wyznaczanie sobie celów może pomagać w budowaniu szczęścia, ale samo w sobie nie jest jego warunkiem.

Z badań wynika, że ludzie, którzy czują, że ich działania służą czemuś większemu niż oni sami – rodzinie, wspólnocie, idei – rzadziej odczuwają pustkę czy wypalenie. To dlatego sens życia bywa dziś traktowany jako fundament szczęścia, a nie jego skutek uboczny. Cele pełnią wtedy rolę „nośników sensu” – są narzędziami, które pomagają go realizować. Można to porównać do różnicy między wspinaniem się na dowolną górę tylko po to, by zdobyć szczyt, a wspinaniem się na tę, która ma dla nas osobiste znaczenie. W pierwszym przypadku po zejściu zostaje satysfakcja, ale i pytanie: „co teraz?”. W drugim – zostaje poczucie, że było warto. Tak właśnie działa zależność między celami a sensem: to nie liczba ani rozmiar celów decyduje o szczęściu, lecz ich zgodność z tym, co dla nas naprawdę ważne.

Jak sensownie sensu poszukać?

Sens życia często wydaje się nam wielką abstrakcyjną ideą, a myśląc o jego poszukiwaniu – i widząc przed oczami sceny z filmów czy seriali – wyobrażamy sobie medytacje na plaży w blasku zachodzącego słońca albo kontemplację w himalajskim klasztorze. Jedno i drugie nie zaszkodzi, ale są prostsze sposoby na to, by zbudować w sobie głębsze poczucie znaczenia tego wszystkiego, z czym mamy do czynienia na co dzień. Od czego zacząć?

  • Zamiast wielkich, zadawaj sobie małe pytania – nie „jaki jest sens mojego życia?”, a „co dziś miało dla mnie znaczenie?”.
  • Prowadź dziennik sensu - zapisuj codziennie jedną sytuację, chwilę lub doświadczenie, które dało ci poczucie sensu – nawet, jeśli to był tylko uśmiech sąsiada czy zapach kawy.
  • Działaj w zgodzie z własnymi przekonaniami - rób małe rzeczy, które są z tobą spójne – pomagaj, twórz, ucz się, bądź uważny. Nie muszą one być spektakularne, by były ważne.
  • Otaczaj się ludźmi, którzy cię inspirują i przy których możesz być sobą - bliskość, rozmowy i relacje to jedno z najstabilniejszych źródeł sensu życia.
  • Zostaw w swoim życiu przestrzeń na ciszę i refleksję - czasem właśnie w spokoju przychodzą najważniejsze odpowiedzi – ale trzeba dać im szansę się pojawić.
  • Akceptuj zmienność sensu - sens może się zmieniać w zależności od etapu życia – i to jest w porządku.
  • Szukaj mikrosensów w codzienności - gotowanie, rozmowa, spacer, pielęgnacja roślin – jeśli robisz to uważnie i z intencją, to może być źródło sensu.

Mimo że te kroki są pozornie proste, droga do odnalezienia sensu bywa wyboista. Zwłaszcza w trudnych i pozornie beznadziejnych momentach. W utworze Paktofoniki Jestem Bogiem usłyszymy taki wers: „w bezsensie sens jest jedynym awansem”. W chwilach, gdy życie traci sens i wszystko wydaje się bezcelowe, jedynym „awansem” – czyli drogą wyjścia z tego stanu – jest odnalezienie choćby cząstkowego znaczenia. To właśnie sens pozwala unieść się ponad chaos i nadać cierpieniu kierunek. Jego poszukiwanie wymaga od nas uważności i gotowości, by naprawdę przyjrzeć się swojemu życiu. Potrzebna jest cierpliwość – bo sens nie zawsze pojawia się od razu. Trzeba też umieć docenić siebie i to, co już się ma, zamiast nieustannie oglądać się za tym, czego brakuje. Potrzebujemy odwagi, by zadać sobie szczere pytania i otwartości, by zaakceptować odpowiedzi, które mogą zaskakiwać. Ale to właśnie z takich drobnych momentów – często niepozornych – rodzi się życie, które naprawdę warto przeżyć. I gdy już się o tym przekonamy, warto sobie pogratulować i przyklasnąć. Choć może niekoniecznie – wzorem Ashrity Furmana – przez 50 godzin bez przerwy.

Informacje o autorze

Tomasz Zacharczuk

Tomasz Zacharczuk

Specjalista do spraw kreacji treści Lyra Polska. Absolwent dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Ponad 10-letnie doświadczenie w pracy dziennikarza radiowego i internetowego wykorzystuje do rozmów ze specjalistami oraz prezentowania zagadnień i korzyści programu EAP Lyra. Skondensowana wiedza, interesująca forma i klarowny przekaz to podstawa komunikacji pomiędzy firmą a klientem. Sprawna interakcja natomiast umożliwia lepsze rozumienie potrzeb i wymagań obu stron. Tylko oparta na zaufaniu i transparentności współpraca pozwala budować trwałe i pozytywne relacje. Nie tylko w biznesie, ale przede wszystkim w życiu.