Blog
24 listopada 2025
„Po Bożemu” czy „po naszemu” – jakie święta wybieramy i dlaczego?
W świecie, w którym tradycja przeplata się z nowoczesnością, każdy z nas świętuje inaczej. Dlaczego jedni wracają do dawnych rytuałów, a inni tworzą własne?
Agnieszka zaczyna przygotowania do świąt już pod koniec listopada, bo lubi czuć, że wszystko ma swój rytm i porządek. W weekendy poprzedzające Boże Narodzenie piecze domowe pierniki, które później wraz z dziećmi fantazyjnie dekoruje lukrem. O prezenty dba z wyprzedzeniem, ponieważ wierzy, że staranność w ich doborze jest formą okazywania miłości i szacunku bliskim. W przypadku Agnieszki o jakimkolwiek zamawianiu wigilijnych potraw nie ma nawet mowy. Według niej samodzielnie przygotowane dania nadają świętom specyficzny smak i podkreślają aurę wyjątkowości. Lepienie pierogów czy wypiekanie ciast jest ponadto dla niej idealną okazją do spędzenia czasu z córkami, którym może w ten sposób przekazywać przepisy pielęgnowane w jej rodzinie od pokoleń. Niepodlegająca negocjacjom jest także liczba wigilijnych potraw – nie mniej i nie więcej niż dwanaście. W domu Agnieszki nie może również zabraknąć żywej choinki. Roznoszący się po pokojach niepodrabialny leśny zapach wart jest codziennego zamiatania podłogi z osypujących się z drzewka igieł. Ubieranie choinki stanowi ważny świąteczny rytuał – niemal każda ozdoba ma dla Agnieszki sentymentalną, rodzinną wartość. Niektóre dekoracje zawieszała jako kilkuletnia dziewczynka w domu jej nieobecnej już dzisiaj babci.
Wszystkie precyzyjnie zaplanowane przez kobietę przygotowania mają sprawić, że tego jednego, szczególnego dnia cała jej bliższa i dalsza rodzina zasiądzie do wspólnego stołu w spokoju, harmonii i zgodzie. I w poczuciu, że wszystko faktycznie dopięte jest na ostatni guzik. Już od wigilijnego poranka w głośnikach wybrzmiewają kolędy, a po całym domu unosi się mieszanka zapachów: smażonych ryb, słodkiej wanilii, intensywnego barszczu i świeżo wypastowanej podłogi w salonie. Tego dnia Agnieszka dba o każdy detal, bo chce, aby jej rodzina czuła się częścią czegoś większego niż tylko trzydniowe święto. Dla niej liczy się atmosfera, rytuał i powtarzalność, która daje poczucie pewności w niepewnym świecie. Uważa, że święta są po to, żeby się zatrzymać. Wierzy, że to, co znane i oswojone, daje ludziom najwięcej spokoju. Nie potrzebuje nowoczesnych akcentów, bo ceni prostotę dawnych i wielokrotnie już sprawdzonych zwyczajów. Jeszcze tylko wieczorem obowiązkowy seans „Kevina…”, a o północy, pomimo zmęczenia, można iść na pasterkę, aby w ten duchowy i symboliczny zarazem sposób domknąć celebrowanie Wigilii.
Jacek zaczyna myśleć o świętach dopiero wtedy, gdy znajomi pytają go, czy w tym roku też organizuje „wigilię po swojemu”. Nie szuka karpia, bo nie znosi ości. Właściwie to nawet nie przepada za smakiem tej ryby. Prezenty ogranicza do symbolicznych upominków albo w ogóle ich nie praktykuje, bo najcenniejszym świątecznym darem są według niego wolny czas i dobra energia. W mieszkaniu Jacka nie ma krzątaniny ani generalnych porządków, bo na co dzień utrzymuje minimalistyczny ład. Choinka? Owszem, ale sztuczna, prosta i w stylu skandynawskim, ozdobiona tym, co akurat wpadnie mężczyźnie pod rękę. Jacek nie planuje świąt z miesięcznym wyprzedzeniem – zdecydowanie woli improwizować. Zamiast rodzinnej Wigilii na drugim końcu Polski wybiera spotkanie ze znajomymi, którzy podobnie jak on chcą w tych dniach odpocząć, zjeść coś dobrego i po prostu pobyć razem. Świąteczne menu jest wypadkową tego, co przyniesie lub zamówi każdy z gości: tutaj zupełnie nikogo nie dziwi, że w sąsiedztwie wazy z barszczem znajduje się ramen, a pierogi zamiast kapusty i grzybów nadziewane są soczewicą albo szpinakiem. Nikt nawet nie próbuje liczyć „wigilijnych” potraw, nikt nie zostawia też wolnego miejsca przy stole, aczkolwiek dom Jacka otwarty jest dla każdego. Chyba że akurat zamiast spotkania z przyjaciółmi mężczyzna wybiera spontaniczny wypad w góry, gdy tylko stwierdzi, że potrzebuje spokoju i wyciszenia.
Jackowi święta kojarzą się z wypoczynkiem, czasem dla siebie, nadrabianiem zaległości książkowych lub serialowych, spacerami z psem. Bożonarodzeniowy okres dostosowuje do siebie, a nie na odwrót. Wszystko robi z wyboru, a nie z przyzwyczajenia. Spotkania ze znajomymi są dla niego formą budowania własnej „świątecznej rodziny”, która daje mu poczucie przynależności. Jego Wigilia jest mniej formalna, bardziej intymna i pozbawiona presji. Nie przejmuje się tym, co powiedzą inni. W święta chce po prostu czuć się dobrze z samym sobą, a rodziców odwiedza zazwyczaj kilka dni później – gdy irytujące go ciotki, denerwujący kuzyni i pozostali dalsi krewni, z którymi nie ma żadnego kontaktu, ulotnią się z rodzinnego domu jak zapach tego okropnego karpia.
Agnieszka i Jacek mają po trzydzieści kilka lat, mieszkają w tym samym mieście, być może nawet mijają się w tych samych sklepach, ale grudniowy czas spędzają zupełnie inaczej. Ona trzyma się rytuałów, bo w nich znajduje stabilizację i poczucie wspólnoty. On wybiera swobodę, bo najlepiej czuje się poza konwenansami i narzucanymi odgórnie zasadami. I choć ich święta nie mają zbyt wiele „punktów styczności”, obu diametralnie różnym podejściom nie sposób odmówić logiki i wartości. Tradycja daje zakorzenienie, nowoczesność – oddech. Jedno nie jest lepsze od drugiego, tak jak nie ma jednej wersji „dobrego świętowania”. A gdy wyjrzymy poza wigilijny stół, to dostrzeżemy, że podobnie wygląda cała nasza codzienność: każdy z nas porusza się między tym, co znane, a tym, co własne, szukając równowagi na swój sposób i wedle swoich potrzeb oraz oczekiwań. Czy lepiej trzymać się sprawdzonych wzorców, czy iść własną drogą? Dlaczego jedni z nas potrzebują rytuałów, a inni wolą wymyślać świat od nowa? I co tak naprawdę daje nam większe poczucie spełnienia – wierność tradycji czy odwaga w szukaniu własnych rozwiązań?
Tradycja rzecz święta. I nie tylko… od święta
Pomimo tego, że coraz więcej osób próbuje urozmaicać tradycję nowoczesnością, większość Polaków wciąż trzyma się schematów, które znają ze swoich domów rodzinnych. Badania CBOS pokazują, że zamiast eksperymentów nadal stawiamy na to, co na ogół kojarzy się ze świętami Bożego Narodzenia: 98% badanych dzieli się opłatkiem, 97% przygotowuje tradycyjne potrawy, a 96% przyozdabia choinkę. Te liczby pokazują, że niezależnie od tempa życia i rosnącej popularności nowoczesnych form świętowania, wciąż stawiamy na to, co znamy i z czym powszechnie identyfikujemy Wigilię i Boże Narodzenie. W wielu domach nadal pojawia się dwanaście potraw, sianko pod obrusem czy wolne miejsce przy stole. Być może już nie tak często jak kiedyś, ale wciąż wspólnie śpiewamy kolędy i chodzimy na pasterkę. Święta stają się więc momentem, w którym Polacy — nawet ci deklarujący się jako osoby niereligijne — wracają do wzorców wyniesionych z dzieciństwa. Widać w tym potrzebę powtarzalności: bezpiecznego rytmu, który raz w roku porządkuje rzeczywistość. Świąteczna tradycja ułatwia ponadto komunikację – stanowi poniekąd uniwersalny język, dzięki któremu łatwiej nam zrozumieć siebie nawzajem. Do stołu siadamy przecież z różnymi przekonaniami, poglądami, pomysłami na życie i obserwacjami rzeczywistości, a tym, co nas pomimo tych różnic spaja, jest właśnie funkcjonowanie w obrębie tych samych zachowań, gestów i obrzędów. Nawet ci, którzy na co dzień żyją nowocześnie, w święta wracają do tego, co znane, bo właśnie wtedy — bardziej niż kiedykolwiek — szukamy stabilności. Dlatego, choć widać powolne zmiany w podchodzeniu do świąt, np. poprzez coraz częstsze zamawianie gotowych dań czy organizowanie Wigilii poza domem, to fundament, jakim jest tradycja, pozostaje niezwykle mocny. Pod warstwą nowych trendów i zmieniających się stylów świętowania nadal tkwi potrzeba powrotu do rzeczy prostych, oswojonych, powtarzalnych.
Tradycja ma jednak znacznie szerszy wymiar niż tylko grudniowe rytuały — działa jak niewidzialna oś, wokół której oplata się nasza codzienność. To, co znane, daje poczucie stabilności: wiemy, czego się spodziewać, a mózg nie musi stale analizować nowych bodźców i podejmować kolejnych decyzji. Psychologowie wskazują, że właśnie rytuały — niezależnie od tego, czy dotyczą świąt, niedzielnych obiadów, czy powtarzalnych rocznic — obniżają poziom stresu, bo wprowadzają przewidywalność i poczucie kontroli. Dla wielu ludzi tradycja pełni więc funkcję emocjonalnej kotwicy: zabezpiecza przed chaosem współczesnego świata, nadaje życiu rytm, pozwala przerwać codzienny pęd. To również narzędzie budowania tożsamości — tradycje rodzinne, lokalne, kulturowe sprawiają, że czujemy się częścią jakiejś ciągłości, włączeni w większą historię niż ta, którą tworzymy sami. Badania o dobrostanie psychologicznym pokazują, że ludzie, którzy mają wokół siebie stałe rytuały, częściej deklarują poczucie przynależności i większe zadowolenie z relacji społecznych. Tradycja działa ponadto jak filtr: wybieramy z niej to, co daje nam spokój, co rozumiemy i co buduje więzi. Właśnie dlatego najchętniej wracamy do wzorców, które znamy — mimo że świat zachęca do innowacji, zmian i kreatywności. Co ciekawe, tradycja często wzmacnia się paradoksalnie wtedy, gdy życie przyspiesza: im więcej w nim niepewności, tym większa potrzeba rzeczy, które „są zawsze takie same”. Nie oznacza to, że tradycja nie ewoluuje — zmieniają się formy, znaczenia, interpretacje — ale rdzeń wydaje się nienaruszony. To zakorzenienie staje się jednym z fundamentów zdrowia psychicznego, bo pozwala poczuć, że mimo zmian, które nas otaczają, istnieje coś trwałego, co nie wymaga tłumaczenia ani udowadniania. Tradycja więc nie zamyka nas w klatce, ale działa jak mapa — pokazuje, skąd przyszliśmy i czym możemy się kierować, żeby nie zgubić się w świecie, który bywa zbyt szybki i zbyt głośny.
Nowocześnie, czyli po swojemu
Z jednej strony lubimy znane rytuały, z drugiej – coraz chętniej sięgamy po rozwiązania, które ułatwiają życie i pozwalają przeżyć grudniowe święta po swojemu. Według raportu e-commerce w Polsce aż 77% internautów robi świąteczne prezenty online, wybierając wygodę zamiast kolejek. Coraz częściej modyfikujemy też wigilijne menu — z badania TGM Research 2024 wynika, że 61% Polaków wprowadza do świątecznych potraw nowoczesne elementy, a część deklaruje, że chętnie eksperymentuje w kuchni lub korzysta z gotowych rozwiązań. Rośnie również liczba osób, które zamiast tradycyjnej Wigilii w domu wybierają wyjazd lub spotkanie w innym gronie: według raportu „Christmas Wallet of Poles 2024” około 20% Polaków planowało spędzić święta poza domem. Do tego dochodzi coraz popularniejszy catering świąteczny — restauracje i bary notują w grudniu wyraźne wzrosty zamówień, bo wiele osób zamiast całodniowego (lub nawet kilkudniowego) gotowania woli poświęcić czas na odpoczynek. Te zmiany pokazują, że obok tradycyjnych scenariuszy pojawia się nowoczesna, bardziej elastyczna wersja świąt, w której liczy się nie tyle odtwarzanie dawnych schematów, ile stworzenie takiego harmonogramu, który będzie zgodny z naszymi oczekiwaniami i potrzebami.
Nowoczesne podejście daje możliwość wyboru: nie musimy trzymać się dwunastu potraw, jeśli część z nich nie znika ze stołu, a tuż po świętach ląduje w śmietniku. Nie musimy spędzać świąt w rodzinnych domach, jeśli wiąże się to ze stresem i więcej spokoju przynosi nam małe spotkanie we własnej przestrzeni. Coraz więcej osób odkrywa, że święta mogą być formą celebracji, ale niekoniecznie według narzuconego wzorca. Zamiast klasycznego karpia — pieczony łosoś; zamiast pasterki — wieczorny spacer po mieście; zamiast wielkich prezentów — symboliczne drobiazgi albo ich brak. To nie odrzucenie tradycji, lecz jej reinterpretacja: ubranie jej w formę, która odpowiada aktualnym potrzebom emocjonalnym. W świecie, w którym praca często jest zdalna, rodziny są rozproszone, a tempo życia rośnie, ludzie coraz częściej szukają świąt, które dają wytchnienie, a nie w jeszcze większym stopniu kumulują zmęczenie. Nowoczesność staje się więc sposobem na odnalezienie spokoju bez narzucanej z zewnątrz presji. W ten sposób nie adaptujemy świątecznego scenariusza, a piszemy go sami.
Nowoczesność to nie tylko zmiana w sposobie świętowania — to sposób myślenia o całym życiu. Coraz więcej osób odchodzi od schematów właśnie po to, by zadbać o swoje zdrowie psychiczne i emocjonalną równowagę. Psychologowie podkreślają, że „autonomiczne rytuały”, czyli te, które tworzymy sami, wyraźnie obniżają stres, bo dają poczucie sprawczości. Nie robimy czegoś, bo tak robili wszyscy przed nami, ale dlatego, że ma to dla nas sens. Nowoczesność nie polega na negowaniu tradycji — polega na tym, że nie pozwala, by tradycja decydowała za nas. W praktyce oznacza to, że coraz częściej dopasowujemy codzienne zwyczaje do własnego stylu życia: niedzielny obiad to nie obowiązek, ale okazja do spotkania, jeśli mamy na nie przestrzeń; rytuałem może być poranny spacer, kawa w ulubionej kawiarni, trening, a nawet celowe „nicnierobienie”. Takie współczesne rytuały budują poczucie stabilności, ale w sposób bardziej elastyczny niż klasyczne tradycje. Z badań dotyczących dobrostanu psychicznego wynika, że ludzie, którzy sami tworzą swoje zwyczaje i dopasowują je do własnych wartości, częściej odczuwają satysfakcję i mniejsze poczucie presji. To dlatego nowoczesność ma tylu zwolenników: pozwala żyć zgodnie z własną definicją spokoju. Tworzenie nowych rytuałów staje się odpowiedzią na współczesne wyzwania — rozdrobnienie relacji, szybkie tempo pracy, zmienność otoczenia. Kiedy świat nieustannie się zmienia, możliwość stworzenia własnej rutyny staje się poniekąd mechanizmem obronnym. I tak jak kiedyś tradycja porządkowała nasze życie, tak dziś coraz częściej robi to nowoczesność — tylko na naszych zasadach, w tempie, które naprawdę nas wspiera, i w formie, która odpowiada temu, kim jesteśmy.
Różne pokolenia, różne podejście do tradycji
To, jak rozumiemy tradycję i nowoczesność, często zależy od czasu, w którym dorastaliśmy. Starsze pokolenia wychowały się w świecie bardziej przewidywalnym, silniej opartym na rodzinie i lokalnych społecznościach. Rytuały były dla nich stałym elementem wspólnoty — dawały poczucie bezpieczeństwa i spójności w czasach, w których zmiany zachodziły wolniej i nie obejmowały naraz tak wielu sfer naszego życia. Młodsze pokolenia dorastają jednak w zupełnie innym krajobrazie: szybkie tempo życia, cyfryzacja, migracje zarobkowe, studia z dala od domu, praca zdalna, większa świadomość psychologiczna. Nic dziwnego, że ich podejście do świąt jest bardziej elastyczne — oni od dzieciństwa funkcjonują w świecie, w którym dokonywanie wyborów i ich ciągłe modyfikowanie jest czymś naturalnym. Dla starszych tradycja to stabilność. Dla młodszych — coś, co można swobodnie interpretować i udoskonalać.
Różnice pokoleniowe wychodzą jednak daleko poza świąteczny stół — widać je w codzienności, w pracy, w sposobie odpoczywania i organizowania życia. Starsze pokolenia częściej utożsamiają stabilność z regularnością, hierarchią i przewidywalnymi obowiązkami, podczas gdy młodsi traktują stabilność jako przestrzeń, w której mogą decydować o sobie i zmieniać kierunek wtedy, kiedy tego potrzebują. Jedni wychowali się w świecie, w którym najważniejsze było „mieć pewny zawód”, drudzy w świecie, który wymaga elastyczności i funkcjonowania w ciągłej adaptacji. Dlatego na co dzień spotykają się nie tyle różne style życia, ile różne definicje tego, czym jest „normalność”. Starsze pokolenia myślą kategoriami konsekwencji i obowiązku, młodsi – swobody i szczerości; jedni ufają w siłę jasnych zasad, drudzy w siłę jasnych komunikatów; jedni potrzebują obecności „tu i teraz” twarzą w twarz, drudzy są w stanie stworzyć poczucie bliskości także w przestrzeni online, gdzie relacje nie zanikają, lecz pulsują w rytmie powiadomień.
To zderzenie nie zawsze musi prowadzić do konfliktów – przeciwnie, psychologia międzygeneracyjna pokazuje, że grupy różniące się doświadczeniami tworzą bardziej zrównoważone środowisko, o ile potrafią uznać ważność swoich perspektyw. W pracy oznacza to, że doświadczenie i lojalność starszych może stać się fundamentem, a kreatywność i technologiczna sprawność młodszych – impulsem do rozwoju. W życiu prywatnym z kolei różnice te pomagają nam uczyć się nowych sposobów przeżywania rzeczywistości: starsi pokazują młodszym, jak zakorzenić się w relacjach, a młodsi uczą starszych, że zmiana może być szansą, a nie zagrożeniem. Współczesność wymaga jednak jednej rzeczy, bez której ten dialog nie ma szans — ciekawości. Kiedy zamiast oceniać próbujemy zrozumieć, okazuje się, że pokolenia nie są przeciwnymi biegunami, lecz dwoma źródłami kompetencji, które dopiero razem tworzą pełny obraz świata. Dzięki temu łatwiej godzić różnice, a jeszcze łatwiej widzieć w nich wartość — zarówno w święta, jak i na co dzień.
Na styku tradycji i nowoczesności
Choć tradycja i nowoczesność bywają przedstawiane jak dwa przeciwstawne bieguny, coraz więcej osób odkrywa, że te światy nie tylko mogą się przenikać, lecz wręcz wzajemnie wspierać i oddziaływać na siebie. Wielu psychologów zwraca uwagę, że najbardziej stabilny sposób funkcjonowania to taki, który łączy zakorzenienie z elastycznością — poczucie trwałości i ciągłości z możliwością modyfikacji. Widać to w codziennym życiu: rodziny, które kiedyś spotykały się wyłącznie przy niedzielnym obiedzie, dziś łączą tradycyjne spotkania z regularnymi wideorozmowami, dzięki którym więzi nie słabną mimo odległości. Młodzi dorośli pielęgnują rodzinne przepisy, ale jednocześnie modyfikują je pod własne potrzeby — do babcinego sernika dodają słony karmel, pierogi z kapustą zamieniają na wersję wegańską, a świąteczne kartki wysyłają w formie memów czy filmików. W wielu domach obok rodzinnego albumu ze zdjęciami stoi elektroniczna ramka z wyświetlającymi się fotografiami, a tradycyjne rytuały — jak wspólna kolacja, pasterka czy dekorowanie domu — splatają się z nowoczesnymi elementami: playlistą świąteczną na Spotify, robieniem zdjęć Polaroidem czy transmitowaniem momentu ubierania choinki bliskim, którzy mieszkają za granicą.
Połączenie tradycji i nowoczesności działa jak układ współrzędnych, w którym jedna oś trzyma nas blisko dobrze znanych punktów odniesienia, a druga pozwala przesuwać się w stronę nowych kierunków - dopiero razem tworzą mapę, po której naprawdę da się iść przed siebie bez lęku, że zgubimy drogę lub stracimy to, co najważniejsze. Dla niektórych to właśnie dzięki nowoczesności tradycja odzyskuje atrakcyjność, bo można ją przeżyć na własnych zasadach - bez presji, bez obowiązków, bez poczucia, że musi wyglądać tak samo jak trzydzieści lat temu. A nowoczesność zyskuje dzięki tradycji zupełnie inną głębię — nie staje się chaotycznym przeskakiwaniem między trendami, lecz ma punkt odniesienia, strukturę i kontekst. Takie podejście wpływa korzystnie na zdrowie psychiczne: pozwala czuć stabilność, ale nie zamyka w sztywnych ramach; daje wolność wyboru, ale nie pozostawia człowieka samemu sobie. Badania pokazują, że osoby potrafiące łączyć różne perspektywy radzą sobie lepiej ze stresem, szybciej wracają do równowagi po trudnych doświadczeniach i łatwiej budują satysfakcjonujące relacje — właśnie dlatego, że nie postrzegają świata w kategoriach zero-jedynkowych.
Gdyby Agnieszka i Jacek spotkali się przy wspólnej Wigilii, ich podejścia mogłyby stworzyć coś zaskakująco harmonijnego: jej dwanaście potraw, jego nowoczesne dodatki; jej rodzinne dekoracje, jego minimalizm; jej opowieści o dawnych zwyczajach, jego pomysły na to, jak nadać im nowe znaczenie. To nie byłoby starcie dwóch światów, ale okazja, by zobaczyć, że „po swojemu” może oznaczać bardzo różne rzeczy — i że każda z nich ma wartość. Tak przecież wyglądała ewolucja tradycji przez całe stulecia: to, co dziś uznajemy za „świętą klasykę”, kiedyś też było nowością. Choinka pojawiła się w Polsce masowo dopiero w XX wieku, barszcz wigilijny w wielu regionach zastąpił dawne postne polewki, a zwyczaj obdarowywania się prezentami w obecnym kształcie rozwinął się dopiero wraz z kulturą masową. Bez zmian tradycja nie przetrwałaby do dziś — bo nie jest ona zbiorem muzealnych eksponatów, tylko żywą materią, która dojrzewa i ewoluuje wraz z nami.
Dlatego jednym z najpiękniejszych wyzwań współczesnych świąt jest umiejętność akceptowania tego, że każdy przeżywa je trochę inaczej — nawet jeśli siedzimy przy tym samym stole. Szacunek do tych różnic to fundament, dzięki któremu święta nie zamieniają się w przymus, lecz stają się przestrzenią do aktywnego spotkania. Nie musimy lubić przecież tych samych potraw, identycznie ozdabiać choinek, śpiewać lub słychać tych samych kolęd. Wystarczy, że damy sobie prawo do bycia różnymi — bo różnorodność nie psuje świąt, lecz dodaje im głębi. A gdy przychodzi czas dzielenia się opłatkiem, przestaje być istotne, ile potraw znajduje się na świątecznym stole. Liczy się to, że siedzimy przy nim z ludźmi, którzy — nawet jeśli inaczej interpretują tradycję i w zupełnie odmienny sposób rozumieją nowoczesność — są gotowi okazać sobie uważność, życzliwość i ciepło. Bo święta nie istnieją bez tradycji, ale też nie rozwijałyby się bez odrobiny nowoczesności. I może właśnie w tym tkwi ich magia — w spotkaniu tego, co różne, a nie w próbie udowodnienia, że istnieje tylko jeden właściwy sposób świętowania. Bo kiedy zamiast porównywać, zaczniemy słuchać i rozumieć, okaże się, że wszyscy — niezależnie od tego, jak wyglądają nasze święta — szukamy w nich dokładnie tego samego: spokoju, bliskości i poczucia, że jesteśmy we właściwym miejscu i z właściwymi osobami u naszego boku. Nawet z tymi, którzy nie znoszą karpia, w miejsce „Kevina samego w domu” wybierają „Szklaną pułapkę”, a o północy zamiast na pasterkę idą w kierunku lodówki po dokładkę makowca.